Partnerzy strategiczni
Orlen
Kompromis zwany Mutirão. Na COP30 petropaństwa swoje, reszta świata swoje

Belém na kilkanaście dni stało się klimatyczną stolicą świata. Brazylia ze swoim dostępem do ogromnych lasów tropikalnych była idealnym miejscem do prowadzenia rozmów o ich przyszłości. Jednak COP30 nie ograniczył się jedynie do funduszu TFFF dla lasów. Wyraźnie widać zmianę biegunów debaty, ale i światowych liderów

Ludzkość już przekroczyła niebezpieczny próg ocieplenia na Ziemi. Nastąpiło to w 2024 roku i nic nie wskazuje na to, aby udało się to powstrzymać – przynajmniej nie w tym stopniu, w którym oczekują tego eksperci z całego świata. Choć są i prognozy pokazujące, że dotychczasowe działania przyniosły wymierne efekty.

Powyższe to krótkie podsumowanie dekady po przyjęciu Porozumienia Paryskiego z 2015 roku. Tegoroczny szczyt klimatyczny COP30 przypadał w 10. rocznicę podjęcia tych zobowiązań przez 190 państw świata. Minęła dekada i podobnych przełomowych decyzji nie ma – jednak w tym wypadku było to oczekiwane. Od wydarzeń z 2015 roku zmieniło się wszystko, wiele ambicji zweryfikowała rzeczywistość, inne zostały zrealizowane (co próbował niedawno udowodnić Bill Gates).

Nowe centrum zarządzania zielonym światem?

Najważniejsze po COP30 w Belém wcale nie jest to, co uradzili negocjatorzy i na co zgodziły się (bądź nie) poszczególne kraje. Po brazylijskim szczycie pewne jest jedno: pałeczka pierwszeństwa w nadawaniu tonu i tempa w kwestiach klimatu trafiła na dobre do Chin.

Przeczytaj też: Wyścig na cele klimatyczne między UE a Chinami

Choć o tym, że Państwo Środka buduje nowe elektrownie węglowe, napisano całe tomy, to nie ulega wątpliwości, że Pekin ustawił sobie poprzeczkę wysoko i wręcz zalewa świat swoimi „zielonymi” produktami i rozwiązaniami. Wcześniej testuje je na rodzimym rynku, hojnie dotując swoje firmy. Chinom udało się też w ostatnich miesiącach wypłaszczyć swoje emisje, a czasem nawet je zmniejszać. Są prognozy, że zaczną one już wyłącznie spadać, a to tylko umocni ich pozycję.

W retoryce Pekinu niewiele było klimatu, za to negocjatorzy wyraźnie stawiali na język korzyści, technologii i biznesu. Trudno się temu dziwić, gdy większość kart w rozgrywce o transformację mają właśnie Chiny.

To dlatego negocjatorzy tego kraju pozwalali sobie na krytykę Zachodu, wytykanie protekcjonizmu i niedopuszczanie chińskich produktów na rynek europejski czy amerykański. To otwarta krytyka mechanizmu emisyjnego podatku granicznego, który wprowadza Unia Europejska (CBAM) czy działań amerykańskiej administracji.

Co więcej, Chiny pozwalały sobie na ruganie partnerów, robiąc to pod płaszczykiem troski o klimat i przyszłość planety. Nie zabrakło bowiem narracji, że wszyscy powinni współpracować na rzecz Ziemi, a najlepiej, gdyby robili to po niższych kosztach. Takie natomiast gwarantują produkty „made in China”.

Takie postawienie kropki nad i przez Pekin nie było możliwe tylko dzięki pozycji Chin. Na COP30 nie było Amerykanów, którzy mogliby stanowić przeciwwagę lub przynajmniej stanąć obok Unii Europejskiej i innych państw, aby dać odpór Chinom.

Pod rządami Donalda Trumpa to jednak niemożliwe, co dziwi podwójnie, bo i w USA jest mnóstwo „zielonych” spółek technologicznych, a tamtejszy przemysł ma sporo do zaoferowania transformacji. Unia Europejska do ostatniej chwili nie wiedziała, z czym przyjedzie do Belém i też nie pokazała się z najlepszej strony.

Amazoński szczyt dla lasów i ludzi

Ponieważ na Belém mówi się „wrota Amazonii”, miejsce zobowiązywało do tego, aby choć część rozmów poświęcić sprawom lasów, zwłaszcza tropikalnych. To się udało, a efekt znamy jako Tropical Forests Forever Facility (TFFF), czyli fundusz, który ma finansować ochronę lasów tropikalnych.

Ma on zgromadzić do 125 miliardów dolarów na inwestycje w obligacje, a generowane przez nie zyski mają służyć do wynagradzania państw, które będą chroniły przyrodę – w tym wypadku lasy tropikalne.

Inna ważna inicjatywa jest znana jako BAM, Belém Action Mechanism, która ma na celu wdrażanie zasad sprawiedliwej transformacji. Sprawiedliwej, czyli takiej, która zagwarantuje, że nikt nie zostanie pozostawiony sam sobie, a transformacja nie będzie jedynym celem i nie będzie się odbywać kosztem zwykłych ludzi. Jak przekazała Katarzyna Wrona z Ministerstwa Klimatu i Środowiska, swój udział w tych działaniach miała Polska.

„Dla polskiej delegacji to był szczególny moment, bo to porozumienie zostało wynegocjowane i doprowadzone do finału przez ministra Krzysztofa Bolestę, którego prezydencja brazylijska wyznaczyła na ministerialnego kofacylitatora tej ścieżki negocjacyjnej. (...). Zadanie wymagające, bo temat był upolityczniony, a delegacje na początku kurczowo trzymały się swoich pozycji wyjściowych” – napisała w serwisie LinkedIn Wrona.

Obie inicjatywy dotyczą szczególnie ludności rdzennej, o której mówiło się wiele podczas szczytu. Jej przedstawicieli nie zabrakło także podczas COP30, blokowali wejścia i zwracali uwagę na swój los. To ta grupa, która jednocześnie odczuwa negatywne skutki zarówno zmian klimatu, jak i zbyt zachłannego sięgania po surowce. W przypadku Amazonii to przede wszystkim wycinki drzew pod uprawy.

Jest w tym jakaś ciągłość międzynarodowej współpracy, a jednocześnie odbicie tego, co zaczęło dominować w dyskursie o transformacji. W jej centrum ma stać człowiek – choć i w tej kwestii motywacje są różne.

W Unii Europejskiej stawianie na aspekt ludzki to chęć dania odporu populistom, którzy chętnie krytykują starania na rzecz klimatu jako niepotrzebne i kapitałochłonne. Podobnie jest w USA za Trumpa. Z kolei na południu globu, którego państwa w mniejszym stopniu przyczyniły się do klimatycznej katastrofy, często pojawia się niezrozumienie dla ambicji Zachodu. Czemu trudno się dziwić, wystarczy porównać rozporządzalny dochód obywatela Rumunii z dochodem obywatela Kolumbii czy Rwandy.

Paliwowa ławka trzyma się mocno

Petropaństwa co roku stają w blasku fleszy kolejnego COP i zwykle udaje im się zrealizować swoje cele. Podobnie było i teraz, ponieważ nie udało się przyjąć wiążącego harmonogramu całkowitego odejścia od paliw kopalnych na skalę światową. Nie pomogła presja ponad 80 państw, paliwowe kraje w tej kwestii nie ustąpiły.

Przeczytaj też: Polacy a zmiany klimatu. Przybywa członków „plemienia nie wiem”

Media relacjonowały, że wokół Arabii Saudyjskiej stworzył się ruch oporu wobec tych planów. Po raz kolejny wiele było mowy o spalaniu paliw kopalnych, przy jednoczesnym wychwytywaniu CO₂ (technologie CCS i CCUS), z którymi jest jeden problem. Od wielu lat mówi się o wychwycie dwutlenku węgla, ale wciąż brakuje dużych projektów, które pozwoliłyby ocenić w jakiej skali da się wykorzystać te technologie. Przełomowe przedsięwzięcie CCS w Europie, Northern Lights, zaczęło działać dopiero w tym roku.

Ostatecznie zobowiązanie Mutirão („wspólne wysiłki”, hasło szczytu), bo tak nazwano ogólne, przyjęte przez negocjatorów konkluzje z COP30, nie zawiera planu odejścia od paliw kopalnych.

Po Belém przyjdzie czas na Antalyę w Turcji – to miasto wybrano na miejsce kolejnego szczytu. Po tegorocznym na pewno został niedosyt, ale przy braku USA i ogólnym ochłodzeniu entuzjazmu polityków i opinii publicznej dla działań na rzecz klimatu, dobrze, że wydarzyło się cokolwiek. Nawet bez USA na pokładzie ten statek płynie dalej.

Fot. COP30 / materiały prasowe

Nasza strona używa plików cookies. Więcej informacji znajdziesz na stronie polityka cookies