Partnerzy strategiczni
Orlen
Unijny dopalacz do przemysłowej walki z Chinami. Ostatnia „przemalowana” deska ratunku

– Chiny produkują dziesięć razy więcej baterii niż Europa, a są one o około 30% tańsze. Jeśli pozostaniemy przy modelu otwartego rynku dla przemysłów z zerową emisją netto, będziemy mieć zieloną transformację – ale będzie ona „made in China” – mówi Neil Makaroff, dyrektor Strategic Perspectives, w rozmowie z Green-news.pl

Kacper Świsłowski, Green-news.pl: Czy Clean Industrial Deal to tylko nowa wersja Zielonego Ładu?

Neil Makaroff, director of Strategic Perspectives: To nie jest nowa wersja, a raczej przemysłowa faza Zielonego Ładu. Nie ma on na celu dekarbonizacji wszystkich sektorów gospodarki, jak miało to miejsce w przypadku pierwotnego Zielonego Ładu. To zadziałało w niektórych sektorach, na przykład w motoryzacji, ale nie tak dobrze w rolnictwie.

Clean Industrial Deal koncentruje się bardziej na skalowaniu produkcji czystych technologii w Europie i dekarbonizacji przemysłu ciężkiego. Dlatego Komisja Europejska tak ściśle łączy agendę dekarbonizacji z konkurencyjnością – postrzegają te dwie kwestie jako wzajemnie zależne.

Czy sądzi pan, że gdyby Zielony Ład od początku, a zwłaszcza w 2019 roku, został wprowadzony z tą przemysłową narracją, byłby lepiej przyjęty? W Polsce Zielony Ład był często krytykowany – niektórzy nazywają go wręcz „religią klimatyczną”.

Ma pan rację – to przede wszystkim problem narracji. Faktycznie, Zielony Ład już wywołał w Europie znaczącą transformację. Na przykład, ustalenie daty wycofania samochodów z silnikami spalinowymi na 2035 rok umożliwiło inwestycje w łańcuch wartości baterii. W mojej ojczyźnie, we Francji, po wprowadzeniu tej regulacji wiele inwestycji trafiło na północ kraju. Inwestorzy wiedzieli, że nadchodzi przejście na pojazdy elektryczne. To samo dotyczy Polski, która jest obecnie liderem w produkcji baterii w Europie.

Tak więc, efekty Zielonego Ładu zawsze były ekonomiczne, nawet jeśli nie zawsze tak go określano. Teraz, wraz z Clean Industrial Deal, Komisja wyraźnie podkreśla ten ekonomiczny aspekt. Punktem wyjścia jest gospodarka – ale jeśli nie włączy się do tego zielonej transformacji, to gospodarka nie będzie się rozwijać.

Ale czy nie jest już za późno, żeby przekonać bardziej konserwatywne środowiska? I w wymiarze przemysłowym – czy Unia Europejska nie straciła już zbyt wiele? W fotowoltaice, na przykład, Europa bardzo odstaje. Może wciąż istnieje w UE przemysł wiatrowy, ale ile sektorów przemysłu przetrwało ostatnie 5–10 lat? Czy mają realistyczne szanse na ponowne uzyskanie konkurencyjności?

Większość sektorów dążących do zerowej emisji netto w Europie boryka się obecnie z problemami. Weźmy energię wiatrową – są opóźnienia, straty finansowe. Producenci baterii są pod presją, zwłaszcza z powodu spadającego popytu. Pompy ciepła również są dotknięte – w Polsce, we Francji, w Niemczech. Uzasadnienie ekonomiczne dla tych branż w Europie jest słabe. Częściowo z powodu mniejszego popytu, ale też z powodu ostrej konkurencji z Chinami.

Chiny produkują dziesięć razy więcej baterii niż Europa, a są one o około 30% tańsze. Jeśli pozostaniemy przy modelu otwartego rynku dla przemysłów z zerową emisją netto, będziemy mieć zieloną transformację – ale będzie ona „made in China”.

Zatem Clean Industrial Deal dotyczy zmiany zasad?

Dokładnie tak. Komisja wreszcie mówi o „preferencjach europejskich” dla strategicznych technologii – to duża zmiana. Pięć lat temu było to nie do pomyślenia. Teraz rozważają rynki wiodące, ograniczenia eksportu dla krytycznych surowców, takich jak czarna masa do baterii czy magnesy stałe do turbin wiatrowych. Zmienia się sposób myślenia – teraz musi przełożyć się na politykę.

Czy ta zmiana jest odpowiedzią na globalne przemiany? Widzimy koniec otwartych, liberalnych rynków – wojny handlowe, cła. Czy UE może faktycznie przestać polegać na Chinach w kwestii materiałów i handlować niezależnie?

To będzie wyzwanie. Ale powodem, dla którego musimy spróbować, jest strategiczna autonomia. Jeśli 100% magnesów stałych pochodzi z Chin, co się stanie, jeśli Chiny zaatakują Tajwan? To samo dotyczy komponentów do baterii. Europa ma ograniczone zasoby ropy i gazu, więc potrzebujemy technologii net zero, aby ograniczyć import paliw kopalnych.

Ale jeśli za bardzo polegamy na Chinach, to po prostu zamieniamy jedną zależność na inną.

Strategiczne myślenie oznacza produkowanie znaczącej części tych technologii w Europie. To samo dotyczy stali – można zlecić jej produkcję na zewnątrz, do Chin lub Indii, może nawet uczynić ją tam bardziej ekologiczną. Ale wtedy nie będziesz mieć krajowej stali dla sektorów motoryzacji, wiatrowego czy obronnego. Dlatego utrzymanie produkcji stali w Europie jest kluczowe.

Co UE może zrobić, żeby sprostać takim wyzwaniom?

Aby to się udało, potrzebujemy dwóch filarów: pobudzenia popytu na technologie net-zero wyprodukowane w Europie oraz wsparcia po stronie podażowej. Popyt można stworzyć poprzez zamówienia publiczne, rynki wiodące, kwoty – na przykład, wymagając zielonej stali w motoryzacji lub w budownictwie. Po stronie podażowej zawsze jestem zaskoczony – a właściwie rozczarowany – widząc, jak surowy lit z Portugalii jest wysyłany do Chin w celu rafinacji, a następnie wraca do Europy jako materiał do baterii. Moglibyśmy rafinować go tutaj, wytwarzać baterie na przykład w Polsce. To brakujące ogniwo – rafinacja i pełne łańcuchy wartości – to miejsca, gdzie potrzebne są unijne inwestycje.

Spójrzmy na USA: z powodu ceł, przekierowują komponenty stalowe przez Kanadę i Meksyk, aby ominąć zasady handlowe. Europa potrzebuje własnej wersji tego – samowystarczalnego przemysłowego rurociągu.

Ale czy Europa jest w ogóle do tego zdolna? W ostatniej dekadzie Komisja często pozostawała w tyle za wydarzeniami. Podczas rosyjskiej inwazji widzieliśmy reakcję kryzysową – ale nie proaktywną.

Prawda. Sposób myślenia Komisji się zmienia – widzimy sygnały w preferencjach europejskich, rynkach wiodących, ograniczeniach eksportu – ale wdrożenie zależy od 27 państw członkowskich. Niektóre, jak Francja, Hiszpania i Dania, naciskają. Polska też powinna – jest hubem czystych technologii w Europie. Baterie, pompy ciepła, wiatr – Polska jest w tym silna. Ale nie słyszę, żeby polski rząd opowiadał się za polityką przemysłową ukierunkowaną na zero netto. To kluczowe.

Komisja ma mało stabilny plan przemysłowy o wartości 100 mld euro – w dużej mierze są to środki z recyklingu, a prawdziwe finansowanie pojawi się dopiero w 2028 roku z przychodów ETS. Do tego czasu europejski przemysł bateryjny może upaść. Państwa członkowskie muszą zmobilizować więcej – w tym rozważyć wspólne zadłużanie się, tak jak zrobiliśmy to w przypadku odbudowy po COVID. Kluczem nie są błyskotliwe inicjatywy, lecz przywództwo administracyjne UE – utrzymanie postępu. Nadal jednak kluczowe są tematy takie jak wycofywanie rosyjskich paliw kopalnych.

Europa nadal importowała rosyjską ropę, gaz i węgiel za 205 mld euro po rozpoczęciu wojny. To 50 mld euro więcej, niż przekazała Ukrainie.

Dokładnie. To już nie chodzi o klimat – to o bezpieczeństwo energetyczne. To samo dotyczy Trumpa. Czy Europa jest gotowa, żeby zmniejszyć zależność?

Co sądzi pan o pomyśle odłożenia części CBAM? Oto historia: Było napięcie między Danią a Wielką Brytanią z powodu Viking Link. Po CBAM energia elektryczna importowana z Wielkiej Brytanii stała się droższa – mimo że Wielka Brytania w dużej mierze zdekarbonizowała swój sektor energetyczny.

Problem polega na tym, że CBAM oblicza się na podstawie pięcioletniej średniej emisji. Nawet jeśli Wielka Brytania niedawno wycofała węgiel, ta średnia wciąż obejmuje brudniejsze lata. Ale ogólnie, nie odkładałbym CBAM-u. Producenci stali i aluminium mówią, że potrzebują dwóch rzeczy: popytu na zielone produkty i pewności, że import nie podetnie im skrzydeł, nie płacąc ceny za emisję dwutlenku węgla. CBAM daje tę pewność. Odłożenie go usunęłoby jedno z niewielu narzędzi, jakie mamy, aby zachęcać do dekarbonizacji przemysłu.

Ale co z rozszerzeniem CBAM na więcej produktów – na przykład na produkty końcowe?

To o wiele bardziej skomplikowane. W przypadku produktów końcowych musiałbyś śledzić emisje w całym łańcuchu dostaw – na przykład w Wietnamie. To koszmar. Na razie mądrzej jest utrzymać zakres wąski, ale silny. Jest też aspekt dyplomatyczny. Musimy zapewnić kraje takie jak Indie czy RPA, że CBAM nie jest czystym protekcjonizmem. Ostatecznie ich stal mogłaby stać się wystarczająco czysta, aby wjechać do UE bez ceł – tworząc sytuację, w której obie strony wygrywają. Ale celem jest pobudzanie globalnej dekarbonizacji, a nie izolacja.

To wszystko brzmi drogo. I wolno. Obecnie unijne pieniądze są planowane w 7-letnich cyklach – i fundusze są rozłożone tak, aby nikogo nie pozostawić w tyle. Ale jeśli UE chce konkurować z Chinami czy USA, to czy nie powinna inwestować w firmy, które są już konkurencyjne – nawet jeśli nie znajdują się w Estonii czy na Łotwie?

To jest dylemat. Jeśli będziemy polegać wyłącznie na krajowej pomocy państwowej, skończymy z Europą dwóch prędkości. Mogą sobie na to pozwolić tylko kraje takie jak Niemcy. Dlatego potrzebujemy silnego finansowania na poziomie UE. Fundusz Innowacji może pomóc – zwłaszcza w skalowaniu innowacyjnych firm. Na przykład paneli słonecznych nowej generacji lub recyklingu baterii.

Europa straciła stary rynek paneli słonecznych, ale nadal możemy budować nowe łańcuchy wartości – być może poprzez odzyskiwanie materiałów z używanych paneli.

Czy UE ma jeszcze czas, żeby interweniować?

Czas jest kluczowy. Obecny budżet kończy się w 2026 roku, a następny zaczyna w 2028. Oznacza to dwuletnią lukę – a my nie możemy czekać do 2028 roku, aby zacząć finansować strategię przemysłową. W międzyczasie stracimy nasz przemysł. Dlatego państwa członkowskie muszą rozpocząć rozmowy na temat wspólnych inwestycji. Jednym z rozwiązań jest pożyczenie teraz i spłata z przyszłych przychodów z ETS. To sposób na przyspieszenie pilnych inwestycji. Ale to decyzja polityczna. A politycznie jest wybuchowa. Jeśli plan spowoduje, że Niemcy dostaną 20 mld euro, a Polska znacznie mniej – ludzie będą wściekli.

Oczywiście. Ale potrzebujemy też niemieckich inwestycji. Fundamentalne pytanie brzmi, czy nie nadszedł czas, aby pomyśleć o większej federalizacji – nie 27 rozdrobnionych krajów, ale zjednoczonej UE zdolnej do konkurowania globalnie. Taka jest logika stojąca za ważnymi projektami stanowiącymi przedmiot wspólnego europejskiego zainteresowania (IPCEI). Weźmy fabrykę baterii we Wrocławiu, lit z Portugalii, rafinację we Francji – to jest europejski łańcuch wartości. Nie możemy tego zrobić sami.

Zatem jedyny sposób, żeby np. polskie fabryki baterii przetrwały chińską ofensywę, to ochrona ze strony Europy?

Bez europejskiej koordynacji nie przetrwają. Niektóre kraje się budzą – Dania, Hiszpania, Francja. Nawet Francja, niegdyś dumna i niezależna, teraz przyznaje: bez Europy nie ma przemysłu. Niemcy powoli też to rozumieją – przynajmniej w kwestii obronności. Mam nadzieję, że zrobią to samo dla przemysłu. Czuję, że zbliżamy się do tej zmiany w myśleniu.

Europa przechodzi z paliw kopalnych na energię elektryczną. Ale do tego potrzebujemy Chin. Do baterii, paneli słonecznych, pierwiastków ziem rzadkich. Czyż nie zamieniamy po prostu jednej zależności na inną?

Dobra uwaga. Konkurowanie z Chinami ceną nie zadziała. Ale możemy wprowadzać innowacje – budować technologie, które zużywają mniej zasobów lub są bardziej obiegu zamkniętego. Niektóre projekty pilotażowe dotyczące baterii już teraz wykorzystują mniej krytycznych materiałów. A gospodarka o obiegu zamkniętym jest kluczowa. Dziś baterie muszą być wysyłane do Azji Południowo-Wschodniej w celu recyklingu. Dlaczego? Ponieważ w Europie brakuje infrastruktury recyklingowej. Potrzebujemy publicznych inwestycji, aby stworzyć te połączenia. Wtedy podąży za tym kapitał prywatny.

Wydaje się być pan pewny, że to zadziała.

Na przykład opublikowaliśmy badanie na temat rynków wiodących i zamówień publicznych. Porównaliśmy produkcję baterii w Chinach i w UE. Jeśli wprowadzisz standard śladu węglowego – powiedzmy, maksymalnie 5 gramów CO₂ na kWh – większość chińskich baterii nie spełniłaby wymagań. Ten standard faktycznie wykluczyłby je z rynku i nagradzał europejskich producentów, którzy stosują czystsze procesy. To sposób na pobudzanie innowacji, jednocześnie budując konkurencyjność nie tylko w oparciu o koszt, ale także o standardy środowiskowe. Ale to może nie wystarczyć, ponieważ Chiny bardzo szybko wprowadzają innowacje.

„Preferencja europejska”, która miałaby zastosowanie do każdego euro lub złotówki wydanej z pieniędzy publicznych w zamówieniach publicznych, bonusów na pojazdy elektryczne czy aukcji na odnawialne źródła energii jest pilnie potrzebna, żeby chronić i wspierać europejskie strategiczne branże. To musi być następny krok w europejskiej agendzie przemysłowej.

To właśnie powiedzieli mi też niektórzy hiszpańscy urzędnicy – że w latach 2025, 2026 zaczniemy widzieć rezultaty inwestycji poczynionych w okresie odbudowy po COVID.

Zdecydowanie. Plan odbudowy był mocnym przykładem. Dzięki temu finansowaniu kraje takie jak Holandia masowo rozbudowały energię słoneczną, żeby odciąć się od rosyjskiego gazu. Tak samo w Polsce. Miksy energetyczne zmieniły się bardzo szybko. W 2022 roku 16% polskiej energii elektrycznej pochodziło z OZE. W 2023 było to 21%.

To duża zmiana w zaledwie rok. Możemy zrobić to samo ze strategią przemysłową. To nie będzie rewolucja z dnia na dzień, ale może się opłacić. W międzyczasie potrzebujemy wsparcia publicznego i inteligentnych środków ochronnych.

Zaledwie kilka lat temu Komisja mówiła: Nie jesteśmy Chinami. Nie możemy centralizować ani subsydiować jak oni. Potrzebujemy otwartych rynków. A teraz, w 2025 roku, robi dokładnie to – ponieważ wszyscy inni też tak robią.

Tak, i musimy robić to sprytnie. Nie czysty protekcjonizm – ale strategicznie. Na przykład, standardy śladu węglowego dla turbin wiatrowych mogą de facto wykluczać tańszy, brudniejszy import, jednocześnie zachęcając do europejskich innowacji. To konkurencyjność oparta na jakości i zrównoważonym rozwoju, nie tylko na cenie. Jesteśmy świetni w innowacjach w Europie – ale potem nasze startupy albo przenoszą się do USA, albo są przejmowane przez Chiny. To jest obszar, w którym zawodzimy – skalowanie i ochrona.

Zatem – częścią Clean Industrial Deal jest „Plan na rzecz przystępnej cenowo energii.” Czy to naprawdę pomaga przemysłowi w kwestii rachunków za energię? W Polsce, przemysłowe ceny energii nie są już tak wysokie.

To prawda – ceny poszybowały w górę po wojnie, ale teraz się unormowały. Jednak ceny energii różnią się ze względu na polityki krajowe, zwłaszcza podatki. Na przykład, Francja i Niemcy niedawno podniosły podatki od energii elektrycznej – co jest absurdalne, jeśli chcemy zelektryfikować wszystko. Podatki od gazu pozostają niskie. Rządy krajowe muszą to zrównoważyć.

Głębszym problemem jest zależność Europy od importu paliw kopalnych. Ceny LNG są zmienne – mogą się podwoić w ciągu dnia. To bezpośrednio wpływa na ceny energii elektrycznej dla gospodarstw domowych i przemysłu. To nie jest odporny system. A pomysł Komisji, żeby wydawać unijne pieniądze na zagraniczną infrastrukturę eksportową LNG? To krótkowzroczne. Lepiej byłoby inwestować w elektryfikację w samej Europie. Jeśli chcemy osiągnąć cel klimatyczny na 2040 rok, czyli 90% redukcji emisji, musimy podwoić udział energii elektrycznej w miksie energetycznym – z dzisiejszych 23% do 50% w 2040. To oznacza duże inwestycje i poważne zachęty.

Zatem czy Komisja musi zrewidować też inne polityki? Na przykład cel dla OZE? Francja wlicza do niego atom, Niemcy nie. To ciągła walka.

W perspektywie 2040 roku powinniśmy przestać kłócić się o energię jądrową kontra odnawialna. Potrzebujemy celu dla elektryfikacji i energii elektrycznej o zerowej emisji – niezależnie od tego, jak jest produkowana. To pomogłoby przezwyciężyć spór między Francją a Niemcami. W krótkiej perspektywie większość nowej energii elektrycznej będzie pochodzić z wiatru i słońca – budowa elektrowni jądrowych zajmuje 15 lat. Więc tak, energia jądrowa może odegrać swoją rolę, ale większość ciężaru będą dźwigać odnawialne źródła. Cel dotyczący elektryfikacji lepiej by nas ustawił w jednej linii.

Są już plany dla stali, a wkrótce dla przemysłu chemicznego. Co dalej? Które sektory potrzebują pilnego wsparcia?

Motoryzacja, stal i chemia są teraz w centrum uwagi. Plan dla motoryzacji obejmuje wsparcie dla produkcji baterii oraz pomysły takie jak leasing społeczny na pojazdy elektryczne, który z sukcesem wdrożono we Francji. Chodzi o stymulowanie popytu na europejskie technologie net-zero. Ale jedną z niebezpiecznych części tego planu jest opóźnianie kar dla producentów samochodów – co mogłoby całkowicie podważyć zachęty do zwiększenia produkcji EV.

Ta sama zasada dotyczy stali. Planuje się 800 mld euro inwestycji w europejską obronność – a obronność potrzebuje dużo stali. Dlaczego nie wspierać dekarbonizacji producentów stali? To tworzy gwarantowany popyt na zieloną stal. Nie powinniśmy traktować obronności i dekarbonizacji jako oddzielnych debat. Są one głęboko ze sobą powiązane.

Niektórzy twierdzą, że wodór może w tym pomóc. Czy ma przyszłość w Europie? Wiele miast kupiło autobusy wodorowe, ale nie mają środków na ich tankowanie. Pamiętam pilotaż we Francji – odwołali go po dwóch latach.

W Brukseli szał na wodór definitywnie się skończył. Zielony wodór będzie potrzebny, ale musi być używany celowo. Używanie go do zasilania samochodów czy autobusów nie ma sensu – elektryfikacja jest bardziej wydajna. Ale do produkcji stali czy niektórych chemikaliów wodór jest kluczowy. To tam powinno iść wsparcie. Hiszpania robi to dobrze – z niskimi cenami energii elektrycznej przyciąga projekty wodorowe, które z kolei przyciągają użytkowników przemysłowych, takich jak producenci chemikaliów czy nawozów.

Chodzi o lokalizację i celowość. Rozsypywanie pieniędzy na wodór wszędzie prowadzi do niczego.

Uśmiechnąłem się, kiedy powiedział pan, że Komisja jest teraz ostrożna – przypomniałem sobie te niemieckie turbiny gazowe z etykietą „H₂ ready”.

Tak. W międzyczasie lepiej byłoby po prostu inwestować w odnawialne źródła.

Czy w Europie jest jeszcze miejsce na rozmowy o klimacie? Rozmawiamy od ponad godziny i ledwo wspomnieliśmy o zmianach klimatycznych. Teraz wszystko dotyczy przemysłu, konkurencyjności i bezpieczeństwa.

Ma pan rację. Kilka lat temu, w 2019 roku, wszystko kręciło się wokół klimatu – napędzane presją społeczną. Ten popyt nadal istnieje, w wielu społeczeństwach. Ale teraz jest przyćmiony przez inflację, geopolitykę i bezpieczeństwo energetyczne. To w porządku – ponieważ transformacja w kierunku zero netto również odpowiada na te kryzysy. Jeśli robimy to z powodów bezpieczeństwa lub w celu ochrony naszego przemysłu – nadal to robimy. A emisje spadają.

Jakieś końcowe podsumowanie obecnej sytuacji?

Przyjęcie celu klimatycznego na 2040 rok może również wysłać jasny sygnał i pokierować inwestycjami w przyszłość przemysłu: to nie jest tylko narracja – to prawo. Uzyskanie zgody państw członkowskich na ten cel tak szybko, jak to możliwe, jest konieczne, aby stworzyć nowy model rozwoju dla Europy. To jest to, co odróżnia Europę od USA: nie ożywiamy węgla ani ropy.

Budujemy nową, zdekarbonizowaną bazę przemysłową – i to jest mądrzejsza ścieżka dla kontynentu ubogiego w surowce.

Fot. grafika wygenerowana przez Canva/Gemini

Nasza strona używa plików cookies. Więcej informacji znajdziesz na stronie polityka cookies