Samorządy, premier, minister energii, szef PSE, przedstawiciele biznesu mówią dzisiaj jednym głosem: chcą liberalizacji przepisów dla wiatraków. Apele się mnożą, ale to rząd wpadł w pułapkę, którą na siebie zastawił i teraz próbuje odpowiedzialność przerzucić na Karola Nawrockiego. O spokojnej debacie i argumentach nie ma w tej chwili mowy
Organizacje takie jak m.in. Konfederacja Lewiatan wystosowały list otwarty do prezydenta Karola Nawrockiego. Wyraziły w nim swoje poparcie dla ustawy o elektrowniach wiatrowych.
Nie inaczej postąpiły stowarzyszenia, które zrzeszają około 800 polskich gmin. Również oczekują, że nowy prezydent nie stanie na drodze noweli, a samorządowcy upatrują w niej ogromnej szansy np. dla lokalnych budżetów. Sporo obiecują sobie także po funduszu partycypacyjnym (więcej o mechanizmie przeczytasz w tekście „Wielkie kuszenie pieniędzmi” oraz w naszej analizie tego pomysłu). To słynne już 20 tys. zł rocznie dla mieszkańca, który będzie mieć dom w pobliżu nowowybudowanej elektrowni wiatrowej.
Na wspólnej konferencji minister energii Miłosz Motyka i prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych Grzegorz Onichimowski również zwrócili się do nowego prezydenta, aby ten łaskawszym okiem spojrzał na nowelizację tzw. ustawy wiatrakowej, która jest już na jego biurku.
Przeczytaj też: Jak w Głubczycach potknięto się o wiatraki
Kluczowa jest narracja podjęta przez Motykę i Onichimowskiego. Obydwaj podkreślali, że ustawa, którą kiedyś po dodaniu do niej nowych komponentów nazwaliśmy „potworem Frankensteina”, dotyczy bezpieczeństwa energetycznego, stabilnych dostaw i niższych cen energii. Niższych nie tylko poprzez mrożenie, ale i dzięki uwolnieniu nowych mocy w lądowej energetyce wiatrowej.
– Odblokowanie lądowej energetyki wiatrowej to kwestia bezpieczeństwa energetycznego, ale też ekonomicznej racjonalności inwestycji w źródła wytwórcze – przekonywał prezes PSE.
Również Donald Tusk publicznie zwrócił się – choć nie bezpośrednio – do prezydenta, aby ten nie blokował ustawy. Skąd to nagłe wzmożenie? We wtorek 5 sierpnia Sejm przyjął część poprawek Senatu do nowelizacji i ustawa wreszcie mogła trafić na biurko prezydenta.
Od początku prac nad liberalizacją przepisów dla wiatraków nie było pewne, czy podpis pod takimi zmianami złoży Andrzej Duda. Dla koalicji sytuacja skomplikowała się po przegranej Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich. Pierwotny scenariusz zakładał, że ze swoim prezydentem o wiele łatwiej będzie przeprowadzić zmiany.
Wielokrotnie pisaliśmy, że każdy kolejny pomysł rządu spalał na panewce. Liczono na ewentualne porozumienie z Dudą, ale to się nie udało. Pojawienie się Nawrockiego w pałacu niemal całkowicie przekreśliło te plany. Dlatego już po jego wygranej wskazywaliśmy, że rząd się przeliczył i nie ma planu B.
Teraz jesteśmy świadkami kolejnej próby obejścia ewentualnego weta. Nie bez przyczyny głosy dotyczące zalet wiatraków skupiają się nie na zmniejszanej odległości od zabudowań, a na innych korzyściach. Zwracają też uwagę na ceny, ich mrożenie, czy wątek biometanu. Wszystko po to, aby w razie weta ogłosić, że to Nawrocki stoi na drodze do niskich cen energii w Polsce. Zresztą, dokładnie w te tony uderzył Donald Tusk.
Jest to jednocześnie ostatnia szansa rządu na uratowanie tej ustawy. Sęk w tym, że koalicja przez ostatnie miesiące opierała się na wierze w pomyślny dla niej splot zdarzeń. Nie było alternatywnego planu. Co najwyżej próbowano zaszyć mrożenie cen, aby móc to politycznie wykorzystać. Doszło do tego, że przedstawiciele gabinetu prezydenta zarzucają władzy, że ta zastawia na nich właśnie takie pułapki.
W razie weta dojdzie do sytuacji, w której w trybie pilnym konieczne będzie uchwalenie mrożenia cen oddzielną ustawą, naprawa przepisów dla biometanu będzie musiała również przejść całą drogę legislacyjną od nowa. O wiatrakach chyba znowu trzeba będzie zapomnieć. W swoją grę gra także Nawrocki, ponieważ dostał niemal prezent od rządu: ustawę budzącą emocje i to na początku prezydentury. Może odpowiadać na zarzuty, że to rząd próbuje go wywieść na manowce i że on chętnie podpisze mrożenie cen energii. Tylko niech nie będą do niego dodane wiatraki.
W całej historii tej drugiej próby przygotowania przepisów pod wiatraki smuci fakt, że realne argumenty „za” zwiększeniem parku wiatrowego w Polsce przestały się niemal pojawiać w przestrzeni publicznej. Wiatraki od lat (zaraz minie 10 od wprowadzenia zasady 10H) są zakładnikami polityków, którzy sięgają po coraz dziwniejsze wyjaśnienia, dlaczego nie powinno się ich stawiać.
Tymczasem, co pokazują liczne przykłady, z wiatrakami da się żyć. Oczywiście, zdarzały się przypadki, kiedy lokalizowano je zbyt blisko. Jednak tam, gdzie już stoją elektrownie wiatrowe, odbiór tej technologii jest głównie pozytywny. W dodatku na zmianach skorzystać mogą gminy i ich mieszkańcy, nie tylko poprzez fundusz partycypacyjny.
Dawid Litwin, wójt gminy Potęgowo, gdzie znajduje się jedna z największych farm wiatrowych w Polsce, wskazuje, że nowa ustawa otwiera nowe możliwości dla samorządów.
– Szacujemy, że dochód budżetu gminy z jednej turbiny wiatrowej może wynosić od 150 do nawet 200 tysięcy złotych. To znaczący zastrzyk finansowy, który pozwoli nam na realizację wielu lokalnych projektów i inwestycji – mówi Litwin w rozmowie z Green-news.pl. Ma duże oczekiwania także wobec funduszu, który jego zdaniem może przekonać opornych. – Mieszkańcy będą odczuwali dzięki niemu w swoim portfelu realną i bezpośrednią korzyść z życia w sąsiedztwie elektrowni wiatrowej – ocenia.
Przeczytaj też: Co skrywa projekt najnowszego KPEiK
Według wójta gminy Potęgowo nie wybrzmiewa wyraźnie pewien aspekt lokalizacji turbin oraz wyrażanie zgody na ich powstanie. – Ustawa mówi także o minimalnej odległości turbiny wiatrowej od zabudowy mieszkaniowej. Odległość ta wynosi 500 metrów. Warto jednak podkreślić, że ta odległość to jedynie wytyczna dla budowy turbin. Ostateczna decyzja w tej sprawie należy do Rady Gminy, która będzie brała pod uwagę specyfikę lokalizacji oraz głos i potrzeby mieszkańców – zaznacza.
Podobnej narracji jednak wciąż brakuje. Na razie rząd zarzuca prezydentowi, że ten nie chce niskich cen energii w Polsce, choć obiecywał, że szybko je obniży. Tak w roku 2025 wygląda w Polsce debata nad tym, jak przygotować przepisy dla odnawialnej energetyki.