Ministerstwo Aktywów Państwowych definitywnie porzuca projekt Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE). Powód? Ogromna luka finansowa elektrowni węglowych. Zamiast tworzyć nową agencję, rząd stawia na bardziej elastyczne mechanizmy
Po ponad roku analiz resort aktywów państwowych ogłosił oficjalnie: rozważana wcześniej węglowa agencja, czyli NABE, nie powstanie. Z wyliczeń, na które powołuje się resort, wynika jasno – wydzielenie elektrowni i kopalni węglowych ze spółek energetycznych, a następnie zbudowanie na ich bazie jednej rządowej agencji, byłoby przedsięwzięciem nieopłacalnym. Tym samym projekt zapoczątkowany jeszcze za rządów PiS – przynajmniej na razie – trafia do kosza.
Wraz ze starzeniem się bloków węglowych, dynamicznym rozwojem konkurencyjnych źródeł odnawialnych i rosnącymi kosztami uprawnień do emisji CO2, spółki energetyczne zaczęły alarmować, że produkcja energii z węgla przestała być opłacalna. Co więcej, obecność tych aktywów w portfelach zaczęła utrudniać pozyskiwanie finansowania na nowe inwestycje. Dlaczego? Jak wielokrotnie pisaliśmy w green-news.pl, instytucje finansowe coraz konsekwentniej wycofują się z finansowania węgla. I nie wygląda na to, by miało się to zmienić – niezależnie od politycznych zawirowań wokół unijnej polityki klimatycznej.
W efekcie spółki takie jak PGE czy Tauron z jednej strony zmuszone były do dokonywania odpisów na utratę wartości aktywów, które jeszcze dekadę temu napędzały ich wyniki finansowe, a z drugiej – napotykały trudności przy próbach finansowania nowych projektów, nawet tych zgodnych z kierunkiem transformacji.
Przeczytaj też: Fitch obniża rating PGE. Powód? Węgiel
W odpowiedzi na te problemy, rząd PiS zaproponował rozwiązanie: wyjąć węgiel z bilansów spółek i przenieść go do jednego państwowego podmiotu – NABE. Plan, którego założenia opisywaliśmy w tekście Pierwszy krok ws. NABE. Spółki dostały propozycję od rządu zakładał, że agencja przejmie wszystkie elektrownie i kopalnie węglowe należące do PGE, Enei, Taurona i Energi. Spółki miały dzięki temu „oczyścić się” z ryzykownych aktywów, poprawić dostęp do finansowania i skupić się na zielonych inwestycjach. Brzmiało to rozsądnie – przynajmniej na papierze.
Jednak plan ten był pisany w 2022 roku, kiedy sytuacja rynkowa radykalnie różniła się od obecnej. Ceny energii na rynku hurtowym biły rekordy, a wojna w Ukrainie powodowała panikę i skok cen surowców. W takich warunkach założenie, że NABE będzie samofinansującym się podmiotem, jeszcze mogło wyglądać wiarygodnie. Jednak od tego czasu sytuacja się zmieniła – i to diametralnie. Hurtowa cena energii spadła z ponad 1100 zł/MWh do 415 zł/MWh, a udział węgla w miksie energetycznym zaczął się kurczyć szybciej, niż przewidywano.
Z raportu końcowego zespołu powołanego przez ministra aktywów państwowych wynika, że projekt NABE nie ma już sensu ekonomicznego. Przewidywana luka finansowa elektrowni węglowych, które miałyby wejść do tej agencji, sięga 53,8 mld zł do 2040 roku. Oznacza to średnio 74 zł straty na każdej megawatogodzinie wyprodukowanej energii. A przecież w nowej rzeczywistości nikt nie chce i nie może sobie pozwolić na dokładanie takich pieniędzy do energetyki, która już dziś przegrywa z konkurencją z fotowoltaiki czy wiatru.
Co ważne, raport nie mówi, że węgiel można z dnia na dzień odciąć. Przeciwnie – elektrownie węglowe wciąż pełnią istotną funkcję w systemie elektroenergetycznym, zwłaszcza jako źródła mocy szczytowej. Ale to nie oznacza, że trzeba budować dla nich osobną agencję.
Zespół doradców rekomenduje stworzenie zestawu narzędzi pomostowych, które pozwolą utrzymać niektóre bloki przy życiu na czas transformacji, bez zamykania się na unijne reguły dotyczące pomocy publicznej. Wśród tych narzędzi znalazły się:
Największy potencjał ma pierwszy z nich, czyli mechanizm dekarbonizacyjny – przewiduje on, że spółka energetyczna mogłaby otrzymywać wynagrodzenie za gotowość do dostarczania mocy z niskoemisyjnych źródeł, jednocześnie utrzymując wybrane bloki węglowe w rezerwie jako wsparcie w okresach szczytowego zapotrzebowania. To rozwiązanie działałoby tylko w ramach jednej grupy kapitałowej, co zwiększa elastyczność i zgodność z unijnymi regulacjami. Rozwiązanie to nie zostało jeszcze notyfikowane przez Komisję Europejską, a jego wdrożenie będzie wymagało uzgodnień i formalnej zgody Brukseli. Nie mogłoby jednak funkcjonować w ramach NABE.
Z kolei non-fossil flexibility to nowy mechanizm wspierający elastyczność systemu poprzez promowanie technologii takich jak magazyny energii czy elektrownie gazowe, które mogą szybko reagować na zmiany w zapotrzebowaniu, stopniowo wypierając węgiel.
Natomiast istniejący już rynek mocy zapewnia elektrowniom wynagrodzenie za gotowość do dostarczania energii w kluczowych momentach, co pozwala na utrzymanie stabilności sieci.
Te trzy mechanizmy są lepiej od NABE dostosowane do dynamicznie zmieniającego się rynku i unijnych wymogów dotyczących pomocy publicznej. To ważny argument, bo Komisja Europejska – która będzie musiała zatwierdzić wszystkie nowe formy wsparcia jako uzasadnioną pomoc publiczną – patrzy nie tylko na cel, ale też na strukturę rynku. Utworzenie jednego państwowego giganta z węglowymi aktywami uniemożliwiałoby konkurencję. To najprawdopodobniej zamykałoby drogę do notyfikacji mechanizmu dekarbonizacyjnego, a więc także do możliwości wsparcia bloków węglowych nawet na tych kilka ostatnich lat działania.
Ministerstwo wprost przyznaje: jeśli Polska nie wynegocjuje z Brukselą odpowiednich wyjątków od zakazu wspierania wysokoemisyjnych źródeł po 2028 roku, po 2029 roku grozi nam luka mocowa. Dlatego zamiast NABE ma powstać nowy zespół ds. transformacji systemu elektroenergetycznego, który ma wypracować realistyczny model działania na kolejnych kilka lat.
Przeczytaj też: Pierwszy wiatrak na polskiej części Bałtyku
Co ciekawe, raport MAP pokazuje też, że spółki energetyczne – mimo wciąż posiadanych bloków węglowych – potrafią finansować nowe inwestycje. Emisje obligacji, formuła project finance – te mechanizmy działają, jeśli inwestycja ma sens technologiczny i rynkowy. Co więcej, uczestnicy rynku pozytywnie przyjęli strategie spółek zakładające transformację z utrzymaniem części jednostek węglowych. Wniosek? Według MAP węgiel w strukturze biznesowej nie musi być kulą u nogi – o ile właściwie się nim zarządza.
NABE miało być prostym lekarstwem na trudny problem. Dziś widać, że ten pomysł nie tylko okazał się kosztowny, ale też nie wytrzymał konfrontacji z dynamicznie zmieniającymi się realiami rynku. Trudno się nie zgodzić, że polska energetyka nie potrzebuje dziś nowej państwowej agencji, tylko sprawnych, elastycznych rozwiązań. Takich, które odpowiadają na rzeczywiste potrzeby i pozwolą bezpiecznie przejść przez transformację – bez ryzyka wpadnięcia w finansową czarną dziurę.
Nie zmienia to jednak podstawowego faktu, dobrze znanego wszystkim w branży: produkcja energii z węgla przestała być opłacalna. Nie ma tu znaczenia, do jakiej grupy kapitałowej należy dana elektrownia – liczy się to, ile godzin realnie pracuje w systemie. A im mniejsze zapotrzebowanie na energię z węgla, tym większa różnica między przychodami ze sprzedaży a kosztami utrzymania jednostek w gotowości. I tę różnicę ktoś musi pokryć – ostatecznie będą to odbiorcy energii, niezależnie od tego, czy pieniądze trafią do NABE, czy bezpośrednio do spółek energetycznych.
W tym kontekście kluczowe staje się jedno: jaki pomysł ma rząd na zapewnienie opłacalności sterowalnych mocy w nadchodzących latach. Potrzebujemy już nie kolejnych analiz czy raportów, ale konkretnych decyzji – takich, które pozwolą skutecznie zarządzić procesem transformacji zamiast o nim dyskutować.