Podczas konferencji Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej wiele mówiło się o przyszłości, ale nie takiej w kolorowych barwach – jednak bez rezygnacji, a rozmowy branży zdominował wolny od żalu realizm. Na 500 metrów już mało kto liczy, co wcale nie jest zwiastunem katastrofy. Czuć też powiew świeżości, jaki dotarł do morskiej energetyki wiatrowej
Jubileuszowa, 20. edycja, konferencji Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej miała przebiegać w innej atmosferze. Zakładano, że do czerwcowego wydarzenia albo przypieczętowana zostanie zmiana przyszłego prezydenta (w domyśle: wygra Rafał Trzaskowski) lub obecny prezydent dostanie do podpisu ustawę liberalizującą przepisy dla wiatraków na lądzie (czyli zniesienie zasady 10H). Żaden z tych scenariuszy się nie ziścił i nic nie wskazuje na to, że się zrealizuje.
Niedawno serwis Energetyka24 informował, że rząd ma plan, żeby spróbować znowelizować prawo dla wiatraków, zanim dojdzie do zmiany w Pałacu Prezydenckim. Tylko że jeszcze urzędujący prezydent Andrzej Duda nie ma interesu w tym, aby taką ustawę podpisać. Karol Nawrocki, przyszły lokator pałacu, tym bardziej, o czym już pisaliśmy.
Jak twierdzą źródła Green-news.pl, scenariusz z przekazaniem ustawy do podpisu prezydentowi Dudzie jest na stole. To wcale nie jest nowy pomysł, ponieważ jedną z osób, które chciały układać się z prezydentem w tej sprawie, miał być wiceminister klimatu i środowiska Miłosz Motyka.
Tylko że nad pomysłem unoszą się liczne znaki zapytania. Jest to ryzykowne zagranie, wymagające wcześniejszych uzgodnień z głową państwa. Weto prezydenta wobec ustawy stanie się nie tylko wodą na młyn przeciwników wiatraków. W projekcie zaszyto też nowe przepisy m.in. dla biometanu. Sprzeciw prezydenta sprawiłby, że trzeba byłoby cały proces legislacyjny zacząć od nowa. Byłaby to również druga porażka resortu klimatu przy pracach nad nowelizacją ustawy wiatrakowej.
Przeczytaj też: Będzie rekordowy przyrost mocy w OZE w UE
Na niekorzyść tego rozwiązania gra też czas – i tu również wina spada na Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Nieoficjalnie wiadomo, że to z inicjatywy resortu klimatu i Pauliny Hennig-Kloski celowo opóźniano prace nad projektem w Sejmie. To dlatego powołano podkomisję do pilotowania go, by wydłużyć czas rozpatrywania projektu w parlamencie.
Pomysł był związany z czekaniem na nadejście prezydentury Rafała Trzaskowskiego. Teraz można go wyrzucić do kosza. Kolejne „gambity” w wydaniu MKiŚ, mające na celu rozegranie sprawy wiatraków, dotychczas kończyły się efektownymi fiaskami. Trudno uwierzyć, że resort sięgnie po jeszcze jedną misterną, wielowątkową układankę. I że tym razem mu się uda.
Podczas konferencji PSEW w Świnoujściu dało się odczuć, że mało kto wierzy w szczęśliwe zakończenie sprawy zmniejszenia minimalnej odległości dla wiatraków od zabudowań (miałaby wynosić 500 m, oczywiście po spełnieniu szeregu warunków). Tyle że nastrojów wcale nie zdominowała rezygnacja.
Dotychczas jako nagrodę pocieszenia traktowano zmianę przepisów z czasów rządów Zjednoczonej Prawicy, zezwalającą na budowę wiatraków w odległości 700 metrów od budynków mieszkalnych. Generalna zasada 10H nadal obowiązuje, ale ta drobna korekta z 2023 r. i tak ma dawać większe pole manewru inwestorom zainteresowanym budową nowych farm wiatrowych w Polsce.
Jak mówili przedstawiciele branży, pogodzili się już z tym ograniczeniem. Co więcej, nie brakuje głosów, że to całkiem odpowiednia odległość. Skąd wzięła się taka zmiana nastawienia sektora, który od 2016 roku (wtedy weszła w życie zasada 10H) nie mówi o niczym innym jak o limicie odległości wynoszącym 500 metrów?
Podczas kuluarowych rozmów w Świnoujściu nasi rozmówcy przyznali, że wchodzące na rynek turbiny są już tak duże (o mocy 7 MW i większej), że nikt o zdrowych zmysłach nie pozwoliłby na ich lokalizowanie 500 metrów od zabudowań mieszkalnych. Tak duże obiekty są głośniejsze od tych, które znamy w Polsce – dominują przecież wiatraki o mocy 2, góra 3 MW.
Dochodzi jeszcze kwestia efektu migotania cieni (shadow flicker), zjawisko wywoływane przez cień rzucany przez poruszające się łopaty wirnika. Efekt jest uznawany za uciążliwy dla człowieka. Dodatkowo – znane są przypadki w kraju, gdy ten cień potrafi padać na budynki mieszkalne.
Nieoczekiwanym blokującym zmianę 500 m stała się też chaotyczna reforma planistyczna. Samorządy pracują obecnie nad planami ogólnymi, mają czas do 30 czerwca 2026 r. (zmieniono termin, pierwotnie był to 1 stycznia 2026 r.). Plany ogólne mają zastąpić studia uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego.
Zmiana planistyczna i nowela ustawy wiatrakowej nałożone na siebie w czasie napędziłyby problemy. Plany ogólne i ich przygotowanie już są bolączką dla gmin, a zmiana odległości dla turbin jeszcze bardziej skomplikowałaby sprawę. Plany powstają w oparciu o obowiązujące przepisy, więc te z normą 700 metrów. Dlatego gdyby coś się zmieniło, to wiele wniosków w tym zakresie trzeba byłoby składać od nowa w związku ze zmianą prawa.
Dlatego też, zamiast załamywać ręce, inwestorzy i deweloperzy mają nowe podejście: będą budować turbiny na podstawie obecnych przepisów. Dało się usłyszeć podobne głosy jesienią 2024 roku, kiedy mimo zapewnień ze strony rządu i Ministerstwa Klimatu i Środowiska, projekt nowelizacji tzw. ustawy wiatrakowej wcale nie ujrzał światła dziennego. Podobne wnioski wśród inwestorów i spółek branży wiatrowej zebrał „Puls Biznesu”.
Prawda jest więc taka, że po latach wyczekiwania, mało kto czeka na to, czy uda się kolejny "gambit" MKiŚ dla wiatraków. Branża chce po prostu realizować nowe projekty, nawet na przepisach z minimalną odległością 700 metrów.
Inne nastroje panują w offshore wind (morska energetyka wiatrowa). Oczywiście, dalekie są od hurraoptymizmu, ale od 2024 roku aż dwa duże projekty offshore wind doczekały się ostatecznych decyzji inwestycyjnych (Baltica 2 oraz Bałtyk 2 i 3).
Tak się złożyło, że podczas tegorocznej konferencji PSEW został oficjalnie otwarty terminal instalacyjny w Świnoujściu. Dzień przed startem wydarzenia Urząd Regulacji Energetyki ogłosił z kolei termin tegorocznej aukcji offshore wind. Znaleźli się też pierwsi chętni do wzięcia w niej udziału. Jak widać – w morskiej energetyce wiatrowej sporo się dzieje.
Przeczytaj też: Sektor offshore wind ma propozycję dla europejskich rządów
W offshore wind panują więc o wiele lepsze nastroje, napędzane zresztą tym, że i polski przemysł wreszcie zaczyna włączać się w łańcuch dostaw dla morskich farm. Jeszcze nie można mówić o idealnej sytuacji, ale po trudnych początkach, wyklarowało się, kto chce postawić na wiatraki na Bałtyku. Podpisywane są kolejne umowy. Można też śmiało zakładać, że projekty z tzw. II fazy będą realizowane przy większym udziale krajowych spółek. Polska to interesujący przypadek na mapie, ponieważ podczas tegorocznego WindEurope nastroje w offshore wind były zdecydowanie mniej optymistyczne.
W dodatku – o czym pisaliśmy – offshore wind to technologia, która była wyraźnie faworyzowana w trakcie 8-letnich rządów Prawa i Sprawiedliwości oraz jego koalicjantów. Przy obecnym układzie sił, z prezydentem Nawrockiem przeciwnym wiatrakom na lądzie, nie dziwi umiarkowany optymizm ludzi związanych z tym sektorem.
Inna sprawa, że utrzymywanie jednego źródła energii niemal w roli zakładnika przez część sceny politycznej, to niezrozumiały precedens.
W 2026 roku odbędzie się 21. edycja konferencji PSEW, która przypadnie na dekadę obowiązywania zasady 10H. Może zamiast na smutno świętować dziesięciolecie przepisów blokujących rozwój wiatraków, będą jednak jakieś okazje do fetowania?
Fot. MKiŚ