Parlament Europejski ramię w ramię z Komisją i Radą UE błyskawicznie luzuje kolejne przepisy, tym razem dla przemysłu motoryzacyjnego. Nie brakuje jednak głosów, że jest to zupełnie niepotrzebny ukłon
Starania o wzmocnienie konkurencyjności unijnych gospodarek trwają w najlepsze. Jednak jak dotąd propozycje Komisji Europejskiej skupiały się nie na stymulacji rozwoju, a „dawaniu oddechu”. Tak było w przypadku wprowadzenia zmian i przesunięcia terminów z dyrektyw CSRD i CSDDD. Podobnie jest w sprawie norm emisji dla branży automotive.
Przeczytaj też: Jak w praktyce działa program NaszEauto
W czwartek 8 maja europarlamentarzyści i europarlamentarzystki poparli wniosek Komisji Europejskiej, aby zmienić zasady wyliczania norm dla producentów aut.
Przede wszystkim nie będą karani za to,, że nie spełnią nowych norm emisji za 2025 rok. Będą mogli podejść do rozliczeń bardziej kreatywnie i uśrednić swoje wyniki sprzedażowe z lat 2025–2027, a nie raportować każdy rok osobno. Zgodnie z obowiązującymi przepisami producenci mają ustaloną normę emisji CO2 na poziomie 93,6 g/km od 2025 roku. Taki limit będzie obowiązywał w okresie 2025–2029.
Tym samym zrealizowano zapowiedzi Komisji Europejskiej, które opisywaliśmy w marcu 2025 r. To rozwiązanie znalazło się w pakiecie pomocowym Action Plan for the Automotive Industry.
Tempo prac było ekspresowe. Parlament Europejski zdecydował, że nie ma sensu pracować nad tymi zmianami w komisjach i szybko przeszedł do głosowania. Równolegle, ten sam tekst rozpatrywała Rada Unii Europejskiej 7 maja. Wystarczy tylko formalne zatwierdzenie go przez Radę UE, aby branża automotive mogła finalnie na trzy lata odetchnąć z ulgą.
Propozycja KE od samego początku budziła mieszane uczucia i nadal budzi. Europejskie Stowarzyszenie Producentów Pojazdów (ACEA) wychwala ten ruch, określając go jako konieczną elastyczność. „To podejście jest szczególnie ważne w obliczu ciągłego braku sprzyjających warunków (dla rozwoju oferty aut elektrycznych – red.)” – twierdzi ACEA. Organizacja zaznacza jednocześnie, że zainteresowanie konsumentów autami elektrycznymi nie jest jeszcze na poziomie, który stanowiłby realny impuls dla producentów, aby zdecydowanie postawić na e-auta.
Europejska Federacja Transportu i Środowiska (potocznie Transport & Environment, T&E) zrzeszająca NGO-sy promujące elektryfikację i zrównoważony transport stoi na drugim biegunie. Według T&E decyzja KE jest nietrafiona, ponieważ spowolni popularyzację elektrycznych aut i to w momencie, gdy zainteresowanie nimi rośnie (co pokazują dane).
– To ironia losu, że UE opóźnia cele emisyjne dla przemysłu samochodowego właśnie wtedy, gdy sprzedaż pojazdów elektrycznych gwałtownie rośnie. Ten boom jest zasługą nowych, bardziej przystępnych cenowo modeli, które producenci samochodów wprowadzili, aby spełnić pierwotny cel UE – mówi Lucien Mathieu z T&E, cytowany w komunikacie organizacji.
Przeczytaj też: Miliard złotych na stacje ładowania dla elektrycznych ciężarówek
Istnieje też obawa, że skoro europejscy producenci mogą skorzystać z poluzowania norm, to skorzystają na tym chińskie spółki z sektora motoryzacyjnego. Jeżeli mniej pojazdów będzie „made in Europe”, tym większa szansa, że na rosnącym rynku aut elektrycznych coraz więcej samochodów będzie „made in China”.
Fot. zdj. ilustracyjne / linia produkcyjna w zakładzie w Gliwicach / Marek Slusarczyk, CC BY 3.0, via Wikimedia Commons