Rozmowa z Andrzejem Zającem i Markiem Dolatowskim, prawnikami z kancelarii Fieldfisher
Justyna Piszczatowska: Coraz częściej słyszymy o konieczności wspierania lokalnego udziału firm w strategicznych inwestycjach energetycznych – zarówno w atomie, jak i offshore wind. Ale czy na obecnym etapie rozwoju obu tych projektów w Polsce zasady te można jeszcze realnie kształtować?
Andrzej Zając, Senior Counsel, Co-head Energy and Infrastructure Practice, Fieldfisher: Jak najbardziej. W przypadku atomu dopiero niedawno rozpoczęły się negocjacje głównej umowy EPC, czyli kontraktu na budowę elektrowni „pod klucz”. To bardzo ważny moment. EPC determinuje strukturę całego projektu na dekady – od modelu płatności/finansowania po harmonogram i zasady udzielania zamówień. Skoro jesteśmy dopiero na tym etapie, to właśnie teraz istnieje realna przestrzeń, by wynegocjować mechanizmy wspierające local content. Do rozpoczęcia budowy mamy jeszcze kilka lat, pierwszy beton jądrowy planowany jest na 2028 rok, więc ten czas można wykorzystać, choć jest go niewiele. W sektorze offshore wind jesteśmy kilka kroków do przodu.
Marek Dolatowski, Counsel, Co-head Energy and Infrastructure Practice, Fieldfisher: To samo dotyczy przygotowania kadr. Proces budowy elektrowni jądrowej trwa 15 lat i więcej, a kompetencje można rozwijać etapami. Polscy pracownicy mogą zdobywać doświadczenie przy pierwszym bloku i osiągnąć pełne kwalifikacje przy kolejnych. To jest zupełnie inne tempo niż w sektorze gazowym czy odnawialnym – tu mówimy o dekadach, a nie o dwóch latach budowy farmy wiatrowej. To ogromna szansa, by lokalny udział nie był pustym hasłem, tylko realną strategią.
JP: Skoro czasu trochę jest, to gdzie leży największy problem?
AZ: W przypadku sektora jądrowego brakuje podstaw prawnych i odpowiednich ram regulacyjnych. Local content to jeden z trzech strategicznych celów inwestycji – obok harmonogramu i budżetu – ale dziś te cele w praktyce wchodzą ze sobą w konflikt. Nie da się zwiększyć udziału lokalnych firm bez wzrostu kosztów, a zarząd spółki odpowiedzialnej za budowę elektrowni nie ma obecnie prawnego umocowania, by taki wzrost zaakceptować. Bez interwencji ustawodawcy to się nie zmieni. Państwo musi jasno wskazać, że realizacja celów strategicznych – takich jak bezpieczeństwo energetyczne czy rozwój krajowego rynku pracy – uzasadnia wyższe koszty. Sektor offshore będzie podlegał podobnym kryteriom niebawem, gdy wejdzie w życie wymóg stosowania tzw. kryteriów pozacenowych zawarty w rozporządzeniu UE Net-Zero Industry Act. W efekcie można się spodziewać utrzymania lub nawet zwiększenia lokalnego udziału w przyszłych projektach farm wiatrowych na morzu.
Czyli konieczna jest zmiana prawa. Co konkretnie należy zrobić?
AZ: Przede wszystkim ustawa powinna wprost wskazywać cele strategiczne państwa lub sposób ich realizacji i zobowiązywać inwestorów do ich uwzględniania w zamówieniach. To nie jest wymysł polski, tylko mechanizm stosowany w wielu krajach. Prawo unijne daje na to przestrzeń. Rozporządzenie Net-Zero Industry Act zakłada, że wzrost kosztów do 15-20 proc. (w zależności od procedury, do których akt znajdzie zastosowanie) co do zasady będzie uzasadniony, jeśli służy realizacji celów przewidzianych rozporządzeniem. W praktyce pozwala to przygotowywać procedury zamówieniowe tak, by lokalny udział nie był tylko deklaracją, ale kryterium realnie wpływającym na wynik postępowań. Rozporządzenie będzie mieć jednak zastosowanie do technologii jądrowych w ograniczonym zakresie nie tylko ze względu na jego treść, ale również niepodleganie większości zamówień reżimowi zamówień publicznych. Konieczne są zatem dodatkowe regulacje wyznaczające cele strategiczne ze wskazaniem podmiotów zobowiązanych do ich osiągnięcia, oraz potencjalnie określające sposoby ich realizacji.
Ale nie można przecież po prostu faworyzować krajowych firm. Jak to zrobić zgodnie z unijnymi zasadami?
MD: Musimy odejść od prostego, opartego tylko o kryterium polskiego pochodzenia rozumienia local content. To nie ma być hasło „kupuj polskie”, tylko zestaw obiektywnych i niedyskryminacyjnych kryteriów. Można je oprzeć na realnych potrzebach państwa: transferze pracowników z górnictwa, inwestycjach w szkolenia, wymogach bezpieczeństwa czy konieczności lokalizacji części produkcji i serwisu blisko elektrowni celem zapewnienia utrzymania elektrowni jądrowych odpowiednio szybkiej reakcji w stanie zagrożenia. Wymóg znajomości języka polskiego przy pracach przy elementach krytycznych nie ma nic wspólnego z protekcjonizmem – to po prostu kwestia zapewnienia dobrej komunikacji warunkującej utrzymanie bezpieczeństwa operacyjnego.
W kontekście local content – jakie są najwieksze różnice w realizacji projektów offshore wind i jądrowych?
AZ: Offshore to jak układanie klocków lego. Elementy turbiny można wyprodukować w różnych miejscach świata i złożyć lokalnie, a całą instalację przygotować w porcie instalacyjnym. Reaktor jądrowy to raczej Lego Duplo w wersji przemysłowej: gigantyczne moduły, skomplikowane procesy i bardzo wysokie wymagania technologiczne. Teoretycznie wszystko można wyprodukować w różnych miejscach świata, ale utrudnia to nadzór kryteriów jakościowych i bezpieczeństwa, a transport może nie mieć sensu technicznego lub ekonomicznego. Część konwencjonalna elektrowni jądrowej to także wielkogabarytowe hale turin oraz ogrom robót budowlanych, nieporównywalnie większy niż w przypadku technologii offshore.
Wspomnieli Panowie o szansie, by Polska stała się europejskim zapleczem w tych sektorach. Skąd taki optymizm? Przecież w atomie nie mamy dziś realnego zaplecza przemysłowego.
MD: Jeśli teraz zainwestujemy w moce produkcyjne i kompetencje, możemy stać się kluczowym zapleczem dla całego regionu. Globalne zapotrzebowanie na technologie zeroemisyjne rośnie w zawrotnym tempie, a moce produkcyjne w sektorze jądrowym są ograniczone wieloletnim zastojem w budowie nowych elektrowni. W przeciwieństwie do rynku offshore, sektor jądrowy jest silnie podzielony przez uwarunkowania polityczno-prawne, sankcje czy kontrolę eksportu, co utrudnia dostęp do i tak ograniczonych zasobów. Kto pierwszy zbuduje silny i odporny łańcuch dostaw, ten będzie beneficjentem tej inwestycji przez następne dekady.
AZ: W przypadku offshore już mówimy o budowie polskiego hubu offshore, ale tu europejska i globalna konkurencja jest znacznie większa, niż w przeżywającym renesans sektorze energetyki jądrowej. Choć w pierwszej fazie offshore nie było formalnych wymogów local content, udało się przyciągnąć do Polski wielomiliardowe inwestycje, jak fabryki Vestas, Windar, Baltic Towers oraz dostawców komponentów. To pokazuje, że jeśli stworzy się odpowiednie warunki inwestycyjne, lokalny udział rozwija się naturalnie. Przy dobrym reżimie prawnym i strategii działania można ten trend wzmocnić i zbudować pozycję międzynarodową, a nie tylko lokalną niszę. W sektorze jądrowym jednak, ze względu na koszty wejścia oraz wysokie wymagania regulacyjne wydaje się mało prawdopodobne, aby bez wdrożenia rozwiązań prawnych i środków wsparcia zainicjować rozwój tego sektora na szerszą skalę tak, jak stało się to w sektorze offshore głównie dzięki oddolnym inicjatywom samych uczestników rynku.
Co może ten potencjał zablokować?
AZ: Brak wsparcia dla firm oraz sprzyjającego środowiska prawnego. Przykładowo – certyfikacja w atomie kosztuje nawet 8–12 mln zł, a nie daje gwarancji zdobycia kontraktu. To dla wielu polskich przedsiębiorstw bariera nie do pokonania. Potrzebne są gwarancje, finansowanie obrotowe, wsparcie inwestycji oraz odpowiednio przygotowane tereny przemysłowe z infrastrukturą.
MD: I myślenie długofalowe. Elektrownia jądrowa działa 60 lat, niekiedy dłużej. Jeśli nie stworzymy własnego przemysłu i sektora usług jądrowych, będziemy uzależnieni od zewnętrznych dostawców przez całe dekady. To nie jest tylko kwestia pieniędzy, ale również bezpieczeństwa energetycznego kraju.
Jak oceniacie poziom zaangażowania polskich firm w przygotowania do dużych projektów energetycznych, takich jak program jądrowy?
AZ: Widać ogromne zainteresowanie tematem, ale też świadomość, że Polska stoi w obliczu decyzji, które zdefiniują rynek na 30–40 lat. W ostatnich miesiącach jako Fieldfisher prowadziliśmy warsztaty z przedstawicielami administracji i branży, właśnie po to, by określić, jakie są realne możliwości polskich przedsiębiorstw. Dyskutowaliśmy o praktycznych rozwiązaniach i nietrafionych strategiach zastosowanych w innych krajach. Te przykłady pokazują, że local content można wdrożyć skutecznie, ale wymaga to jednoczesnego działania państwa, organizacji zrzeszających przedsiębiorców, inwestora i przemysłu.
MD: Warsztaty pokazały, że polska gospodarka ma duży potencjał, tylko potrzebny jest jasny sygnał z góry. Bez czytelnych ram prawnych i zasad wsparcia firmy nie podejmą wieloletnich i kapitałochłonnych inwestycji. A czas na decyzje jest ograniczony – okno możliwości nie będzie otwarte w nieskończoność.
Podsumowując – co jest dziś najpilniejsze?
MD: Zmiana prawa i szybkie wdrożenie działań adresujących potrzeby przedsiębiorców wynikające z już przeprowadzonych ankiet i innych badań rynku. Bez tego lokalny udział w atomie pozostanie na poziomie deklaracji politycznych i slajdów w prezentacjach.
AZ: I wykorzystanie obecnego momentu. Jesteśmy w kluczowym punkcie negocjacji i planowania. Jeśli przegapimy ten moment, ktoś inny po prostu nas wyprzedzi.