Rozbicie dzielnicowe w energetyce trwa w najlepsze, choć rekonstrukcja miała zmienić ten stan rzeczy. Wymiana szefów resortów i lifting Ministerstwa Przemysłu to jednak drobne korekty. Więcej będzie dziać się w samych resortach, nie tylko kadrowo. Nad zmianami unosi się widmo weta prezydenta, a i to nie będzie największy problem
Rekonstrukcja rządu, przynajmniej na tym etapie, jest, jak pisaliśmy, „kosmetyczna”. Jednak kiedy już doszło do zaprzysiężenia nowych ministrów, nieuchronnie zbliża się moment prawdziwego przetasowania, bo międzyresortowego. Będą one tak duże, na ile pozwolą sobie koalicjanci, a właściwie do niedawna dwie bliskie sobie formacje: Polska 2050 i Polskie Stronnictwo Ludowe. A jak wynika z informacji Green-news.pl, obydwie strony mają duże ambicje.
Ministerstwo Energii, które zastąpi Ministerstwo Przemysłu, a pokieruje nim Miłosz Motyka, to teraz resort PSL. Jak ustaliliśmy, Marzena Czarnecka jednak pożegna się z ministerstwem, nie będzie tam nawet w randze wiceministerki.
Przeczytaj też: Dogrywka rynku mocy dla gazowych jednostek rozstrzygnięta
Oznacza to, że resort na razie w ścisłym kierownictwie będzie mieć tylko ministra i wiceministra Wojciecha Wrochnę, jednocześnie pełnomocnika ds. strategicznej infrastruktury energetycznej. Wrochna podlega jednak bardziej premierowi niż ministerstwu. W ME mają pojawić się nowe twarze, ale na ten moment niczego nie da się przewidzieć. Wszystko będzie zależeć od tego, jak duży kawałek tortu z ustawy o działach trafi do ME.
W Ministerstwie Klimatu i Środowiska również należy spodziewać się roszad. Z naszych ustaleń wynika, że ze stanowiskiem pożegna się Mikołaj Dorożała, wiceminister i Główny Konserwator Przyrody. Jak dotąd nie pojawiły się nazwiska potencjalnego następcy.
Niejasna jest przyszłość wiceministerki Urszuli Zielińskiej, ale nie dlatego, że jest niechciana w resorcie. Jeżeli zrealizuje się zapowiedź podziału kompetencji między MKiŚ a nowopowstałe ME, to może dla niej zabraknąć zadań. Według tego, co publicznie deklaruje Paulina Hennig-Kloska, sprawy takie jak opracowanie KPEiK (zajmuje się tym właśnie Zielińska) mają pozostać w gestii resortu klimatu. Jednak już ciepłownictwo miałoby trafić do Ministerstwa Energii, a za nie odpowiada Zielińska. To zapewne dlatego lada dzień ma dojść do prezentacji finalnej wersji KPEiK – aby nikt nie miał wątpliwości, kto pracował nad tym dokumentem.
Wygląda też na to, że w obecnym formacie MKiŚ nie będzie szukać następcy dla Motyki. Z naszych informacji wynika, że nadzór nad OZE (departamentem OZE) przejmie po prostu Hennig-Kloska. Z kolei Motyka zabierze ze sobą do ME sprawy elektroenergetyki, w tym Departament Elektroenergetyki.
Nie można wykluczyć tarć na linii Ministerstwo Energii – Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Chociaż Motyka i Hennig-Kloska dotychczas ze sobą współpracowali, to każde z nich ma swoje ambicje. Zresztą szefowa MKiŚ zapewne nieprzypadkowo zadeklarowała publicznie (na platformie X, daw. Twitter), że to przy jej resorcie pozostają sprawy związane z odnawialnymi źródłami energii czy energetyka rozproszona i prosumencka.
Sęk w tym, że OZE chciałby mieć przy sobie także minister Motyka. Bez zmian w tzw. ustawie działowej (ustawa o działach administracji rządowej) Ministerstwo Energii będzie mieć krótką listę zadań. Do tych już mu przypisanych (zapisanych w dziale „gospodarka surowcami energetycznymi”) do ME ma zostać jeszcze przypisany dział „energia”. Jest on związany głównie z elektroenergetyką, regulacjami dla energetyki. Więcej realnych zadań i nadzoru wpisano w dział „klimat i środowisko”, a ten pozostanie przy MKiŚ.
Trudno oczekiwać, aby Motyka zadowolił się takim ogryzkiem – bo tak trzeba nazwać możliwy zakres obowiązków Ministerstwa Energii na tę chwilę. W dodatku ME nie ma nadzoru nad dużymi pieniędzmi, a takie są w zasięgu MKiŚ, które pilnuje np. Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
Poza tym nowy minister zostanie rzucony na zupełnie obcy mu obszar. W spadku po Ministerstwie Przemysłu musi zająć się przede wszystkim górnictwem. Mógłby dostać coś na osłodę, skoro atom i strategiczne spółki podlegają bardziej KPRM (za pośrednictwem pełnomocnika Wrochny), spółki MAP, a MKiŚ ma najwięcej do powiedzenia w energetyce.
Podsumowując, na razie z „superresortu” dla energetyki nici, a wszystkie mechanizmy do kreowania polityki energetycznej państwa pozostaną rozproszone.
Wszystko to pozostaje jednak w sferze spekulacji, ponieważ nie wiadomo, czy koalicji uda się zmienić ustawę działową. Bez tego nie ma ani „superresortu”, ani innego podziału zadań – rząd musi operować na tym, co sam ułożył w tym dokumencie.
Już w czerwcu 2024 r. był z tym problem. W ustawie o działach administracji rządowej trzeba było rozbudować dział „gospodarka surowcami energetycznymi” (wcześniej „gospodarka złożami kopalin”), żeby dać nowe zadania Ministerstwu Przemysłu. Wtedy też przekazano do MKiŚ sprawy energetyki prosumenckiej i rozproszonej, które były przypisane do działu „gospodarka”.
W kwestii działów, sprawa jest następująca: w ustawie tworzy się dział, który przypisuje się później (tzw. rozporządzeniem atrybucyjnym) do danego ministra. Można więc dowolnie żonglować działami i „przekładać” je między resortami. Gorzej, jeśli chce się głębszej przebudowy działu i rozdzielania kompetencji.
Teraz, kiedy Karol Nawrocki obejmie prezydenturę, nie jest pewne, że podpisze nawet taką czysto organizacyjną ustawę. Choćby po to, żeby na początku prezydentury pokazać, że nie jest mu po drodze z rządem. Nawet jeśli ustawa doczekałaby się podpisu, to nie jest tak całkiem przesądzone, że rząd Donalda Tuska chce znowu przechodzić podobne turbulencje, co w ostatnich tygodniach. Jeżeli otworzy się dialog wewnątrz koalicji o tym, co komu przydzielić, to jest to niemal powrót do punktu wyjścia z rekonstrukcji.
Przeczytaj też: Aukcja OZE u schyłku. Jak przebiegała teogorczna?
Wiele rozstrzygnie się też na poziomie samej koalicji. W tej chwili PSL ma cztery ministerstwa i wicepremiera, Polska 2050 – trzy resorty, a od listopada ma zyskać także wicepremiera. Polityczne targi o to, kto jest na podobnym układzie stratny, a kto nie, również będą kłaść się cieniem na podziale obowiązków w energetyce.
Efekty lipcowej rekonstrukcji – tej realnej, już wewnątrz– i międzyresortowej – poznamy więc niestety dopiero za co najmniej kilka tygodni, jeśli nie miesięcy. To źle wróży koordynacji prac nad tak wielkimi wyzwaniami jak implementacja ETS 2 (choć polski rząd gra na przesunięcie wejścia w życie tego systemu) oraz dyrektywy EPBD czy skoordynowanie przyszłości polskiej energetyki bez węgla, ale z nowymi mechanizmami np. odświeżonym rynkiem mocy.
Rząd na razie przypudrował tematy energetyczne. To nie wystarczy, aby wreszcie zakończyło się słynne, decyzyjne „rozbicie dzielnicowe”. Tymczasem dalsze spory o podział kompetencji majaczą gdzieś na horyzoncie. Nie wróży to dobrze sektorowi, który jak żaden inny lubi stabilność.