Rozwój rynku aut elektrycznych uzależniony jest nie tylko od rozszerzania oferty przez producentów czy uruchamiania programów wsparcia typu
„Mój elektryk” – liczy się także rozbudowa infrastruktury. Bo bez gęstej sieci ogólnodostępnych ładowarek trudno sobie wyobrazić miasta i autostrady pełne aut z bateriami. Bez wątpienia dobrą wiadomość w tej kwestii przyniósł ubiegły tydzień: Tesla udostępni sieć superchargerów kierowcom samochodów innych marek.

Przeczytaj też: Butelki po wodzie oddasz w sklepie

Dyskusja o planach Tesli w tym zakresie trwała już od kilku lat, pojawiały się w niej argumenty za i przeciw. W końcu Elon Musk ukrócił spekulacje i poinformował za pośrednictwem Twittera, że sieć superchargerów zostanie otwarta na pojazdy innych marek jeszcze w 2021 roku. Możliwe, że proces ten zacznie się w Europie – amerykański producent używa na Starym Kontynencie złącza CCS, które jest popularne wśród innych firm z sektora motoryzacyjnego.

Chociaż stało się jasne, że z ładowarek Tesli będą mogli korzystać klienci niemieckich czy francuskich koncernów, to nie zostały rozwiane wszystkie wątpliwości. Wciąż nie wiadomo, na jakich zasadach będą udostępniane ładowarki, ile przyjdzie płacić za korzystanie z nich i czy ucierpią na tym kierowcy Tesli, którzy będą musieli przygotować się np. na kolejki do urządzeń. Trudno sobie wyobrazić, by firma Elona Muska zrównała w prawach kierowców – ewentualne zyski raczej nie zrekompensują niezadowolenia obecnych klientów marki.

Przeczytaj też: Europejską stolicę otoczy ściana drzew

Z polskiego punktu widzenia ta zapowiedź niewiele zmienia. Liczba pojazdów z literą T na masce nie robi wrażenia, a na kilku stacjach ładowania w naszym kraju znaleźć można łącznie kilkadziesiąt superchargerów. Jednak w innych europejskich krajach przedstawia się to już zupełnie inaczej, sieć amerykańskiej firmy okazuje się naprawdę gęsta (łącznie uruchomiono już 25 tys. ładowarek). Tamtejsi kierowcy mogą już zacierać ręce, zwłaszcza na myśl o bardzo wydajnych instalacjach dużej mocy.