Partnerzy wspierający
KGHM Orlen Tauron
Polski węgiel bliski samozapłonu

Mimo że Polska Grupa Górnicza zamknęła 2019 rok z dużą stratą, związkowcy zażądali sowitych podwyżek i grożą eskalacją protestów

Polska Grupa Górnicza zamknęła 2019 rok z fatalnym wynikiem. Odnotowała 427 mln zł straty i obserwując sytuację w na rynku węgla kamiennego trudno oczekiwać, by bieżący rok mógł przynieść dla PGG jakieś dobre wieści. Zapotrzebowanie na węgiel jest dużo niższe niż przed rokiem, a utworzony niedawno awaryjny centralny magazyn węgla szybko się zapełnia.

Nie zrażając się złą sytuacją finansową PGG, związkowcy zażądali 12-procentowych podwyżek i zagrozili eskalacją protestów. Jednak pierwszy raz w historii PGG, a prawdopodobnie i całego polskiego górnictwa, spółka przynajmniej na pierwszym etapie rozmów powiedziała związkowcom „nie” w sprawie ich oczekiwań płacowych.

Mimo że 17 lutego górnicy zorganizowali w kopalniach dwugodzinny strajk ostrzegawczy, a nawet posunęli się do wysypywania worków węgla w biurach posłów i zablokowali tory, tym razem stanowisko prezesa PGG jest jasne: pieniędzy na wyższe pensje nie ma. Ich postulaty, by zakazać importu węgla, a nawet prądu zza granicy nie spotykają się też ze zrozumieniem. Ani w jednym, ani drugim przypadku nie da się wprowadzić restrykcji.

Przeczytaj też: Nowy rekord w krajowej fotowoltaice

– Wypłacenie żądanej 12-procentowej podwyżki oznaczałoby konieczność zaprojektowania straty, co jest niedopuszczalne, a po drugie uniemożliwiłoby obsługę programu obligacji, czyli spłatę długów, które musimy regulować – powiedział kierujący PGG Tomasz Rogala w wywiadzie dla silesia24.pl. Zaznaczył, że żądania strony społecznej znacznie wykraczają poza możliwości spółki.

Tomasz Rogala zaapelował, by z rozmowami o podwyżkach wstrzymać się do lipca, kiedy będą znane wyniki finansowe PGG za I półrocze. Cały 2019 r. spółka zamknęła z 427 mln zł straty netto (wobec 493 mln zł zysku rok wcześniej). Mimo to 14 lutego wypłaciła załogom rekordową czternastą pensję.

Biorąc pod uwagę kryzys, z jakim mamy do czynienia w górnictwie, dodatkowe pieniądze na wypłaty mogłyby stać się gwoździem do trumny PGG. Całe górnictwo wymaga głębokiej restrukturyzacji i redukcji kosztów, nie ich pompowania. W tym świetle bardzo rozsądnie brzmią postulaty podpisania umowy społecznej, gwarantującej górnikom i całemu Śląskowi bezpieczne przejście przez transformację energetyki i sektora wydobywczego.

Przeczytaj też: Jeff Bezos przeznaczy 10 mld dolarów na walkę z kryzysem klimatycznym

Problem w tym, że górniczy związkowcy kolejny raz wykorzystują okres kampanii wyborczej. Do zapowiadanych na 10 maja wyborów prezydenckich o ich protestach będziemy słyszeć jeszcze nie raz. Na 28 lutego zapowiadana jest demonstracja w Warszawie. Rzecz w tym, że trudno byłoby znaleźć nowy strumień gotówki, którym można byłoby sfinansować podwyżki, a właściwie spokój społeczny na Śląsku. We wcześniejszych latach dawcą kapitału były spółki energetyczne, ale tym razem i one mają duży problem, bo spada opłacalność produkcji prądu.

Atmosfera w górnictwie przypomina więc samozapłon. Związkowcy przyzwyczajeni od lat do specjalnego traktowania uważają, że da się wywrzeć presję na rządzie, by dosypał pieniędzy do nierentownego wydobycia. I faktycznie, tak pewnie kolejny raz się stanie. Jednak niezależnie od tego, ile środków rząd wpompuje w górnictwo, nie stanie się on biznesowym sukcesem. Czas przestawić się na działalność w konkurencyjnych warunkach, bo czasy gospodarki centralnie planowanej dawno się skończyły.

KATEGORIA
ENERGIA
UDOSTĘPNIJ TEN ARTYKUŁ

Zapisz się do newslettera

Aby zapisać się do newslettera, należy podać adres e-mail i potwierdzić subskrypcję klikając w link aktywacyjny.

Nasza strona używa plików cookies. Więcej informacji znajdziesz na stronie polityka cookies