Po wecie tzw. ustawy wiatrakowej nowy prezydent poszedł za ciosem i nie zostawił podpisu pod ustawą, która przewidywała szereg uproszczeń w energetyce, zwłaszcza dla przedsiębiorstw energochłonnych
O swojej decyzji Karol Nawrocki – podobnie jak w przypadku poprzedniego weta – poinformował na konferencji prasowej. Decyzja o wecie dla ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu dokonania deregulacji w zakresie energetyki (projekt UDER29) przyszła niespodzianie.
Akurat te przepisy nie budziły większych emocji, wpisywały się w deregulacyjny nurt rządowych planów. Opracował je zespół SprawdzaMY pod auspicjami Rafała Brzoski.
Ustawa deregulacyjna dla energetyki była objętościowo nieduża (mieściła się na 14 stronach) i miała wprowadzić m.in. uproszczenie tego, jak wyglądają rachunki za energię elektryczną. Zobowiązywała sprzedawców do przejrzystego przedstawiania kosztów obrotu energią elektryczną oraz jej dystrybucji. Dodatkowo wszystkie rachunki miałyby stać się cyfrowe w miejsce papierowych. Odbiorcy mogliby jednak na wniosek pozostać przy postaci papierowej.
Przeczytaj też: Tusk wizytuje Baltic Power, pierwsze turbiny już stoją
Nowelizacja przepisów obejmowała także rozszerzenie cable poolingu o magazyny energii. Chodziło o umożliwienie im przyłączenia się tam, gdzie już istnieje jakieś źródło energii elektrycznej. Współdzielenie jednego przyłącza obniżyłoby koszty inwestycji – znikałaby konieczność tworzenia nowej linii.
Najważniejsze zmiany dotyczyły przedsiębiorstw, zwłaszcza z sektora przemysłu. Deregulacja objęła podniesienie progu mocy instalacji, od którego wymagana jest koncesja na produkcję energii elektrycznej. Zwiększono go do 5 MW mocy zainstalowanej – oznacza to, że dopiero od takiej mocy wymagana byłaby koncesja. Aktualnie ten próg wynosi 1 MW. Ułatwiłoby to budowę własnych źródeł energii przez przedsiębiorstwa.
Uproszczeniu miały ulec też wymogi przy budowie instalacji fotowoltaicznych. Przewidziano, że farmy PV o mocy do 500 kW, powstające na własne potrzeby przedsiębiorstwa, mogłyby być realizowane na podstawie zgłoszenia (a nie jak obecnie – zezwolenia). Kluczowy jest ten warunek: energia elektryczna wytwarzana przez takie farmy miałaby być zużywana jedynie na własne potrzeby, a nie wprowadzona do sieci elektroenergetycznej.
Prezydenckie weto dla UDER29 jest niezrozumiałe zwłaszcza dla branży energochłonnej, która była w pierwszym rzędzie potencjalnych beneficjentów zmian. Skorzystać mogli też odbiorcy indywidualni – prostsze rachunki za prąd mogłyby pomóc im w planowaniu i przede wszystkim rozumieniu struktury kosztowej energii elektrycznej.
W opublikowanym uzasadnieniu odmowy podpisu prezydent argumentuje, że zawetował ustawę w obawie przed zwiększeniem kosztów dla tych odbiorców, którzy pozostaną przy papierowych fakturach za energię elektryczną.
Tłumaczenia są pokrętne, ponieważ sugeruje w nich, że skoro za elektroniczne faktury są zniżki od spółek obrotu, to przez wprowadzenie obliga e-faktury, stracą ci, którzy nadal będą chcieli papierowe rachunki. Problem w tym, że równie dobrze teraz mógłby podnieść taki argument w stosunku do telekomów, sprzedawców energii i masy innych podmiotów, które proponują takie rozwiązanie.
Innym argumentem, który podnosi prezydent, jest obawa o samowole budowlane w zakresie energetyki. Chodzi o potencjalny brak kontroli po poluzowaniu wymogów dla instalacji fotowoltaicznych (zamiana zezwolenia na budowę na zgłoszenie). Zdaniem prezydenta społeczność lokalna nie będzie mogła składać uwag do planowanej inwestycji. Nie wspomina za to, że inwestycja powstałaby na czyjejś nieruchomości. Nowy prezydent dał się natomiast poznać jako zwolennik prawa własności.
„W rezultacie powstaje sytuacja, w której jedni przedsiębiorcy mogliby korzystać z uproszczonego trybu zgłoszenia, podczas gdy inni działający zgodnie z przeznaczeniem i wprowadzający energię do sieci byliby obciążeni pełnym reżimem administracyjnym” – czytamy. Sęk w tym, że uproszczona droga dla farm PV nie przewidywała wprowadzania energii elektrycznej do sieci.
Przeczytaj też: Jaka będzie prezydentura Nawrockiego?
Prezydent ma uwagi także do zwiększenia progu, od którego potrzebna jest koncesja. „Rezygnacja z mechanizmu koncesyjnego pozbawia państwo istotnego narzędzia nadzoru nad tempem i kierunkami rozwoju sektora energetycznego, co w szczególności w przypadku inwestycji w odnawialne źródła energii może wywoływać poważne konsekwencje” – czytamy w uzasadnieniu.
Przepisy – co do tego nikt nie ma wątpliwości – nie były idealne. Już w trakcie prac nad projektem postulowano o wiele dalej idące ułatwienia. Ale ostatecznie miały pomóc przede wszystkim przemysłowi, który dzięki uproszczeniom mógłby przyspieszyć inwestycje w źródła energii przy zakładach.
Im szybciej by powstały, tym szybciej zacząłby czerpać z nich profity w postaci tańszej energii elektrycznej, gdy pracować mogłyby instalacje fotowoltaiczne lub nawet wiatrowe (choć niewielkie). Wpłynęłoby to też na niższe emisje. Wymieniać pozytywne skutki można długo. Jednak jak widać politycznie motywowane weta są ważniejsze od kondycji gospodarki.
Fot. Mikołaj Bujak / KPRP