Partnerzy wspierający
KGHM Orlen Tauron
Obawy przed promieniowaniem, których być nie powinno. Jak uniknąć atomowej dezinformacji

Zajęcie Czarnobyla i Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej przez Rosjan obudziło demony przeszłości. Ale na razie zagrożenia radiacyjnego nie ma

Rosjanie w trakcie inwazji na Ukrainę zajęli Czarnobyl i terytoria wokół, czyli Strefę Wykluczenia lub inaczej – zonę. Stało się to pierwszego dnia napaści, a media obiegły nagrania i zdjęcia z terenu elektrowni, na których widoczne były rosyjskie czołgi i wojsko.

Od razu pojawiły się obawy, które wracają zawsze, gdy coś dzieje się w okolicach Czarnobyla: czy nie wzrosło tam promieniowanie. Tak było w 2020 roku, gdy w zonie wybuchły ogromne pożary i zaroiło się od alarmistycznych doniesień o tym, że „radioaktywny opad” zagraża ludziom i może przenieść się nad Polskę. Wtedy dementowały to ukraińskie służby, które pokazywały uspokajające dane i projekcje, zapewniając, że nikomu nic nie grozi. Stężenie cezu (Cs-137) było wtedy na poziomie około 100-krotnie niższym niż dopuszczalny. Mimo apeli o spokój, w Polsce krążyły „łańcuszki” ostrzegające przed rzekomą radioaktywną chmurą, a niektóre media podchwyciły temat siejąc zupełnie niepotrzebną panikę.

Obecnie sytuacja jest podobna, jednak zmieniło się jedno: Rosjanie wzięli personel czarnobylskiej elektrowni jako zakładników, ograniczając dostęp do informacji z zony. To stworzyło pole dla spekulacji. Pojawiły się też działania dezinformacyjne wokół tematu zagrożenia radiacyjnego.

Wyższe odczyty w Czarnobylu i ruch wojsk

Po 24 lutego odczyty ze stacji pomiarowych w Strefie Wykluczenia (zonie) wskazywały na wzrost promieniowania gamma powyżej poziomów kontrolnych. Chodziło o zwiększone promieniowanie izotopu cezu (Cs-137), które nie pojawiło się przypadkowo. Jak informował ukraiński urząd dozoru jądrowego (SNRIU), prawdopodobną przyczyną był ruch wojsk na tym terenie.

Przeczytaj też: Shell odcina się od rosyjskiego Gazpromu

„Przypuszczalną przyczyną wskazanego wzrostu mocy dawki może być częściowe naruszenie wierzchniej warstwy gruntu ze względu na ruch znacznej ilości ciężkich maszyn i pojazdów wojskowych” – opisywała 25 lutego polska Państwowa Agencja Atomistyki, powołując się na informacje od SNRIU. Bardzo podobne wyjaśnienia pojawiały się w 2020 roku, gdy doszło do pożarów. W naprawdę ogromnym uproszczeniu: radioaktywne pierwiastki znajdują się w glebie w zonie, w drzewach czy mchu. Nastąpienie na skażoną ziemię i wzniecenie pyłu, pożar, to wszystko sprawia, że stacje pomiarowe mają wyższe niż zwykle odczyty.

Gdyby rzeczywiście doszło do naruszenia tzw. sarkofagów, pod którymi ukryto resztki bloku czwartego czarnobylskiej elektrowni lub zbiorników ze zużytym paliwem, proszę wierzyć: wszyscy by o tym usłyszeli i to szybko. Tak też było 4 marca, kiedy okazało się, że doszło do pożaru na terenie Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej, a później siłownię zajęli Rosjanie. Nie odnotowano tam wyższych wartości promieniowania, a informacje na ten temat, ze sprawdzonych źródeł, rozniosły się błyskawicznie.

Nadzór nad skażeniem jest stały i nie ma szans, by powtórzyły się wydarzenia z 1986 roku, gdy sowieci tuszowali awarię w Czarnobylu, a o szkodliwym promieniowaniu świat dowiedział się dzięki Szwedom.

Ostatnie wydarzenia pokazują też, że mimo wojny pomiary są stale realizowane, a Rosjanie przejęli miasto i okolicę tylko po to, by móc rozsiewać strach. Nad sytuacją radiacyjną w zonie czuwa stale kilka ukraińskich instytucji, m.in. Ukraińskie Państwowe Centrum Naukowo-Techniczne ds. Bezpieczeństwa Jądrowego i Radiacyjnego czy wspomniane SNRIU, swoją cegiełkę do rzetelnego informowania o wydarzeniach w zonie dokłada Państwowa Agencja Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia.

Te instytucje pełnią zresztą podwójną rolę, co widać w ich mediach społecznościowych. Poza prostowaniem informacji na temat Czarnobyla i relacjonowaniem bieżących wydarzeń w zonie, zagrzewają do boju i kibicują Siłom Zbrojnym Ukrainy w walce z najeźdźcą.

Gdzie i jak sprawdzać sytuację radiacyjną. Mapa promieniowania PAA

W Polsce promieniowanie monitoruje PAA, a w ostatnich dniach moc dawki promieniowania gamma w mikrosiwertach na godzinę (µSv/h) ledwo przekraczała 0,1 µSv/h (więc w zasadzie naturalne promieniowanie tła). Żeby mieć porównanie, warto wspomnieć, że tomografia komputerowa oznacza wystawienie się – na krótko – na promieniowanie rzędu 10 milisiwertów, czyli 10 000 mikrosiwertów. Dawka promieniowania, która kończy się chorobą popromienną, to z kolei jeden siwert, a jest to 1000 milisiwertów (milion mikrosiwertów).

Przeczytaj też: Konkurs na drzewo roku: organizatorzy wycięli z listy dąb z Rosji

Żeby dobrze zobrazować to, o jakich dawkach mowa, przypomnę, że w pobliżu rdzenia reaktora w Czarnobylu w 1986 roku promieniowanie wynosiło około 300 siwertów na godzinę. Poniżej zdjęcie sprzed bloku 4 czarnobylskiej elektrowni (jeszcze przed nałożeniem na niego tzw. arki) z 2016 roku. Kilkadziesiąt metrów od niej dawka promieniowania wynosiła 1,91 mikrosiwerta na godzinę.

By uniknąć paniki, jeżeli ktoś po ostatnich doniesieniach – nie tylko z Czarnobyla, ale też z Enerhodaru, gdzie znajduje się Zaporoska Elektrownia Jądrowa zajęta 4 marca przez Rosjan – nadal ma obawy przed promieniowaniem, warto sprawdzać rzetelne źródła. W przypadku Polski jest to Państwowa Agencja Atomistyki i jej mapa z bieżącymi informacjami na temat promieniowania. Na pewno, jeżeli wystąpią takie okoliczności, alarmować będą też ukraińskie służby i przekażą informację dalej, nie tylko do Polski, ale też Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (IAEA).

Niezmiennie odradzamy stosowanie tzw. płynu Lugola, ze stabilnym jodem. Nie ma powodów, by to robić, a stosowanie go może wyrządzić więcej szkód niż korzyści.

KATEGORIA
ATOM
UDOSTĘPNIJ TEN ARTYKUŁ

Zapisz się do newslettera

Aby zapisać się do newslettera, należy podać adres e-mail i potwierdzić subskrypcję klikając w link aktywacyjny.

Nasza strona używa plików cookies. Więcej informacji znajdziesz na stronie polityka cookies