Partnerzy wspierający
KGHM Orlen Tauron
„Planet of the Humans”, czyli malując Amerykę na zielono. Recenzja filmu

Nadal dajemy się przekonać, że zielone i malowane na zielono to to samo. Nadal odbywają się ekologiczne imprezy zasilane generatorami Diesla. Na takich problemach bazuje najnowszy film kontrowersyjnego producenta Michaela Moore'a.

Kontrowersyjny amerykański producent Michael Moore opublikował pod koniec kwietnia swój najnowszy dokument „Planet of the Humans”, czyli „Planeta ludzi”. Od dnia publikacji do chwili gdy pisałam recenzję, na YouTube film widziało już ponad 6 milionów ludzi (możesz go obejrzeć zupełnie za darmo tutaj).

O czym jest ten dokument? Moore sam wyjaśnia, że o tym jak ludzie przegrywają walkę o powstrzymanie zmian klimatu, ponieważ podążają za liderami prowadzącymi świat w złą stronę. Zielony ruch został zaprzedany interesom najbogatszych Amerykanów i wielkich korporacji. – Ten film ma być wezwaniem o przebudzenie i spojrzenie w oczy niewygodnej dla nas rzeczywistości: w czasie trwającego już i spowodowanego przez ludzi masowego wymierania, odpowiedzią ruchów ekologicznych jest forsowanie określonych technologii, które mają być ratunkiem. To jednak za mało i za późno – pisze Moore w swojej zapowiedzi.

Przeczytaj też: Skąd wziął się koronawirus? To efekt działalności człowieka

A jak jest w rzeczywistości? Jeśli w filmie wyprodukowanym przez autora tak kontrowersyjnego jak Michaela Moore szukasz prawdy na temat ochrony środowiska, to muszę Cię zmartwić. Jest ona skrzętnie ukryta. Ale jeśli ją odkryjesz, to nie będzie to miły widok. Na szczęście „Planet of the Humans” jest filmem o USA. Ale może nie tylko?

Amerykanie lubią mieć wszystko napisane czarno na białym. Zamawiasz kawę na wynos? Ostrożnie, kubek może być gorący! Zerkasz w boczne lusterko w samochodzie? Uważaj, widziane obiekty mogą znajdować się bliżej, niż ci się wydaje! Dajesz dziecku tort ozdobiony plastikową lalką Barbie? Na szczęście zostałeś pouczony, że nie należy jej jeść. I taki jest właśnie film sygnowany przez Michaela Moore'a. W zasadzie mówi o tym, z czego część z nas doskonale zdaje sobie sprawę. Wiemy, że politycy są podatni na lobbying i korupcję, że organizacje pozarządowe często promują treści wygodne dla darczyńców, że światowi przywódcy lubią pieniądze i sławę. Wiemy, ale często już nie zauważamy – i może dlatego dajemy się nabrać na „malowanie na zielono”.

Taką malowaną na zielono Amerykę obserwujemy w filmie od samego początku. Pierwszy obchodzony 22 kwietnia Dzień Ziemi ustanowiony w San Francisco w 1970 roku miał zwrócić uwagę na problemy naszej planety. Mija 50 lat corocznych happeningów, protestów, wypisywania haseł i deklarowania: „Tak! Jesteśmy gotowi na zmianę!” I co? Nadal są osoby negujące wpływ człowieka na stan planety (czego konsekwencją jest np. wycofanie się Stanów Zjednoczonych z Porozumienia Paryskiego). Nadal odbywają się ekologiczne imprezy zasilane generatorami Diesla. Nadal dajemy się nabrać na dyskusje o tym, czy jest jakaś „zielona” forma spalania paliw kopalnych, tak byśmy nie musieli nic poświęcać.

Przeczytaj też: Amerykanom grozi wegetarianizm z przymusu

Reżyserujący „Planetę ludzi” Jeff Gibbs pokazuje te paradoksy. Spalanie węgla jest złe? Spalmy coś innego. Może gaz? A może drewno? Przekonamy was, że to ekologiczne: przecież lasy odrosną. Może postawmy na biopaliwa? Będziemy hodować kukurydzę i trzcinę cukrową, by produkować etanol. Spaliny samochodów odpowiadają za dziesiątki tysięcy zgonów rocznie? Przesiądziemy się do „elektryków”. A może zatankujemy wodór? Ameryka dała się przekonać, że „zielone” i „pomalowane na zielono” to to samo.

Sęk w tym, że film ma premierę w 2020 roku, a bazuje na danych sprzed dziesięciu lat. Wspominana w dokumencie premiera elektrycznego Chevroleta czy sprawność ogniw fotowoltaicznych na poziomie niespełna 8 proc. to już odległe czasy. Dziś nawet polski miks energetyczny ma w sobie komponent odnawialnych źródeł energii, czyli OZE; w wietrzne wiosenne dni niemal 25 proc. energii uzyskujemy dzięki energetyce odnawialnej, głównie wiatrakom. Zasięgi dzisiejszych samochodów elektrycznych są zupełnie inne, niż dekadę temu, pozyskiwanie kobaltu do produkcji baterii jest coraz częściej objęte kontrolą organizacji pozarządowych, a sprawność nawet najtańszych paneli słonecznych jest ponad dwa razy wyższa od tej pokazanej w filmie.

Przeczytaj też: Nowe farmy wiatrowe i fotowoltaika cenowo nokautują węgiel

Nie wiem też, dlaczego reżyser myślał, że technologie OZE powstają bez szkód dla planety. Przecież nie są utkane z włosia z ogona jednorożca, nie skleiły ich krople rosy. Tak, do produkcji paneli, turbin i baterii do samochodów elektrycznych wykorzystujemy wszystkie te wspomniane w filmie pierwiastki i substancje: kwarc, polimery, srebro, kobalt, grafit, węgiel, stal, nikiel, heksafluorek siarki, miedź, lit, cynę. Ale jednocześnie rozwijamy usługi sharingowe, czyli polegające na użytkowaniu pojazdów przez wiele osób. Przesiadamy się na rowery. Zaczęliśmy skuteczniej odzyskiwać surowce zamiast składować je na wysypiskach lub spalać. Doświadczyliśmy w trakcie pandemii, jak czyste może być powietrze w miastach, jeśli nie będą w nich stać w korkach spalinowe auta. Poza tym ostatnim – wszystkie informacje były dostępne dla autorów filmu. Dlaczego z nich nie skorzystali? Nie pasowały do tezy?

Niektórzy z nas boją się o przyszłość, ja sama z niepokojem patrzę na świat, w którym w dorosłość będzie wchodzić moja córka. Ale staram się ją uwrażliwiać na hipokryzję i nie dawać się nabierać na greenwashing. W „Planet of the Humans” wypowiada się Richard Heinberg, pedagog, dziennikarz, autor bestsellerowych książek kultowych dla ekologów. Pada tam fantastyczne stwierdzenie, które wyjaśnia, dlaczego tak często nie widzimy greenwashingu. – Martwimy się trochę. Więc jeśli pojawia się ktoś oferujący obietnicę, że ma rzecz, która rozwiąże nasze problemy, my chcemy w to wierzyć – mówi Heinberg. Autor filmu dopowiada: – Ponieważ martwimy się trochę, jesteśmy na tyle zdesperowani żeby zaakceptować każdy alternatywny pomysł. Albo zieloną ideę – i od razu pyta: – Czy nie unikamy przyglądania się proponowanym rozwiązaniem, bo tak naprawdę nie chcemy znać odpowiedzi?. To dotyczy już nie tylko mieszkańców USA.

Przeczytaj też: Źródła zielonej energii pomagają ograniczać skutki suszy

Afera Dieselgate, zakazy reklam „samoładujących” się hybryd, konieczność ograniczania emisji gazów cieplarnianych pochodzących z transportu – to będzie kształtowało rynek motoryzacyjny lat dwudziestych XXI wieku. Kristin Zimmerman z GM (pytana przez Gibbsa 10 lat temu) nie była pewna, skąd pochodzi energia do punktu ładowania samochodów elektrycznych przed siedzibą koncernu. Dziś koncerny motoryzacyjne o energii elektrycznej wiedzą coraz więcej. W końcu energia elektryczna to ich nowe paliwo.

Nie ma w tym filmie niczego, czego bym wcześniej nie wiedziała. Jest za to sporo nieaktualnych danych. Sukces filmu pokazuje, że chcemy poznać prawdę, ale tak, żeby się przy tym za mocno wysilać. Jeśli miałabym zbudować sobie opinię o ruchach na rzecz ochrony środowiska tylko w oparciu o tę produkcję, byłby to obraz niepełny. Gdybym miała komuś ten film polecić, to tylko po to, by mógł odnieść się do zawartych w nim półprawd. A szkoda, bo był potencjał.

Prawdą jest, że dziś nie jesteśmy w stanie zastąpić energetyki konwencjonalnej samymi OZE. Zastąpienie wszystkich samochodów spalinowych elektrycznymi nie spowoduje, że będziemy ekologiczni. Jednak między „badźmy zieloni od zaraz” a „to wszystko ściema i greenwashing” jest duża przestrzeń do zagospodarowania, do sensownego działania, do mądrych zmian. W wielu miejscach to się już udaje. Jednak tego w filmie nie widać, jest tylko świat malowany na zielono. Gibbs z Moorem używając nieadekwatnych przykładów wylali dziecko z kąpielą.

UDOSTĘPNIJ TEN ARTYKUŁ

Zapisz się do newslettera

Aby zapisać się do newslettera, należy podać adres e-mail i potwierdzić subskrypcję klikając w link aktywacyjny.

Nasza strona używa plików cookies. Więcej informacji znajdziesz na stronie polityka cookies