– 20-30 procent local content w pierwszej fazie rozwoju morskiej energetyki wiatrowej to nie cel sam w sobie, ale punkt wyjścia dla polskich dostawców. Mierzmy local content w osiągnięciach – mówi Magdalena Dankowska, dyrektorka ds. zakupów w Ørsted Polska
Kacper Świsłowski: Wiele mówi się o local content w morskiej energetyce wiatrowej w Polsce, ale jak wygląda to od strony praktycznej? Jak wspierać krajowe firmy?
Magdalena Dankowska, Project Procurement Director w Ørsted Polska: Punktem wyjścia jest strategia, opracowywana przez nas dla całego portfela zamówień – to część dużej strategii zakupowej. Analizujemy, patrzymy na zapotrzebowanie, łańcuchy dostaw. Badamy również wnioski, jakie mamy z innych projektów – jak przygotować plany zakupowe. Ostatnim, bardzo ważnym filarem, jest właśnie local content – to, czy krajowe firmy będą w stanie włączyć się w ten łańcuch.
Kluczowe jest, aby patrzeć na te elementy całościowo. Każdy projekt będzie mieć inne wymagania minimalne w zakresie zamówień, a krajowe firmy mają różne doświadczenie i potencjał. W local content włączają się nie tylko nasi dostawcy z Polski, ale wliczamy do niego wszystkie działania np. w zakresie rozbudowy zasobów ludzkich dla sektora, lokalną produkcję podmiotów zagranicznych i inne inicjatywy podejmowane w kraju.
Local content – to kluczowe hasło dla sektora offshore wind. Wszyscy patrzą na wysoki współczynnik udziału polskich spółek w morskich projektach.
Deweloperzy, czyli także Ørsted, zostali zobowiązani, aby raportować dokładnie, ile wynosi local content na projekcie. Warto podkreślić, że local content nie obejmuje wyłącznie łańcucha dostaw, choć najwięcej mówi się o nim właśnie w tym kontekście.
To całkowity udział nakładów finansowych, które zostaną wydane w Polsce, w porównaniu do całej wartości CAPEX projektu. To nie są wyłącznie zamówienia elementów turbin – to cały wachlarz świadczeń, usług i zamówień.
Czy wysoki udział local content jest najważniejszy? Jaki procent udziału krajowych spółek jest realny, a jaki to sfera marzeń?
W umowie sektorowej deweloperzy przyjęli, że w pierwszej fazie rozwoju offshore wind local content osiągnie 20–30 proc. W kolejnej fazie to już powyżej 30 proc.
Ja jednak bym chciała, abyśmy mierzyli local content w osiągnięciach. Oczywiście, ten współczynnik jest ważny, ale prawdziwym sukcesem będzie, jeżeli nasi dostawcy będą się rozwijali, stawali się bardziej konkurencyjni, składali oferty w dużych postępowaniach na komponenty i usługi Tier 1.
Wydaje mi się, że właśnie to jest kluczowe w rozmowie o local content. Budowanie pozycji, zyskiwanie doświadczenia – tak, aby za kilka lat dostawcy z Polski wygrywali postępowania nie tylko w kraju, ale i na świecie.
Jakie wymagania – z perspektywy dostawcy – mają znaczenie i jak wygląda sam proces wyboru?
Mówimy o offshore wind, elementy turbin, stacji elektroenergetycznych, muszą być sprawne na morzu i to przez około 30 lat. Co najmniej tyle wynosi żywotność konstrukcji, które powstaną na potrzeby farm wiatrowych. Dlatego tak duży nacisk jest kładziony na ich jakość – na QA/QC (Quality Assurance/Quality Control), ale także na zrównoważony rozwój. W Ørsted zwracamy uwagę na to, z jakich materiałów i w jaki sposób wytwarzane są niezbędne komponenty.
Zwracamy również uwagę na możliwości produkcyjne podmiotów, audytujemy dostawców, weryfikujemy ich kwalifikacje, wyposażenie. W Polsce mamy cały proces kwalifikacji dostawców, identyczny dla każdego z nich. Nasze zespoły, techniczny i jakościowy, audytują dostawców, a rozmowy zaczynają się zazwyczaj „on site”, u nich. Rozmawiamy z nimi na temat ich doświadczenia, a później przechodzą oni cały szereg kwalifikacji.
Ørsted mapuje potencjalnych kontrahentów sam, czy może korzysta z katalogów tworzonych dla branż?
Tak jak inni deweloperzy i inwestorzy, podpisaliśmy umowę sektorową w 2021 roku. W niej wypisano podmioty wskazane przez inne instytucje, w tym ministerstwa, mające doświadczenie i kompetencje w pracach na morzu. To również część mapowania, początkowego rozpoznania. Organizujemy dni dostawców, na które zapraszamy wszystkich, którzy mogą się na jakimś etapie włączyć w projekt.
Po takim rozpoznaniu dla Baltiki 2, a także, zapewne dla innych, przyszłych projektów – co wiecie o polskich dostawcach? Jaki jest ich potencjał?
W tej chwili widzimy rosnące zainteresowanie polskich firm, które uwierzyły w rozwój morskiej energetyki wiatrowej. Obecnie realizujemy umowy na przykład na tzw. secondary steel, czyli struktury dodatkowe dla fundamentów farm wiatrowych. Znamy dostawców, którzy mają doświadczenie z pogranicza przemysłu stoczniowego i stalowego, niedawno podpisaliśmy umowę z takim podmiotem, czyli Grupą Przemysłową Baltic.
Mamy nadzieję, że krajowi producenci będą szukali kooperacji z innymi firmami, większymi partnerami z doświadczeniem, by zdobywać dalej kwalifikacje i umacniać swoją pozycję. Chciałabym, żeby mieli długoterminowe strategie rozwoju. Widzimy to na rynku, że czasem są to działania na zasadzie „wygramy przetarg, zrobimy”. W ramach offshore warto jednak myśleć w kategorii długoterminowej, a żeby firmy mogły i chciały podejmować decyzje długofalowe, potrzebna jest oczywiście stabilność, przewidywalność rynku. Myślę, że czasem to blokuje niektórych dostawców w podejmowaniu decyzji inwestycyjnych np. w nowe procesy produkcyjne.
Jak radzą sobie polskie firmy w gąszczu regulacji związanych z zamówieniami publicznymi?
Widzimy, że nasi dostawcy, ale ogólnie obserwujemy to też szerzej na rynku polskim, nie mają doświadczenia w zamówieniach publicznych na podstawie unijnej dyrektywy. Jest pewna dyscyplina, która pojawia się w trakcie takich postępowań. Dlatego tak ważne jest, aby przyszły partner biznesowy miał doświadczenie, jak taki przetarg przeprowadzić..
Jedna ważna rzecz – mniej formalna – to otwarty dialog, transparentność w ramach rozmów między podwykonawcą i zamawiającym. Zdarza się tak, że po prostu nie do końca rozumiemy, jaki jest problem u danego dostawcy. Łatwiej nam się rozmawia z takimi podmiotami, które uczestniczyły w 15 dużych projektach. One grają w otwarte karty, a w Polsce często brakuje takiej transparentności w rozmawianiu o tym, co jest prawdziwym problemem w danym przetargu. Warto postawić na dialog i zadawanie trudnych pytań. Takie podejście naprawdę procentuje.
Artykuł sponsorowany