Partnerzy wspierający
KGHM Orlen Tauron
Właścicieli fotowoltaiki czeka rewolucja, która może pozytywnie wpłynąć na stan portfela

Co będzie z fotowoltaiką po wprowadzeniu nowego systemu rozliczeń, czyli net-billingu? Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie, ponieważ nowy system będzie opłacalny zwłaszcza wtedy, gdy prąd będzie drożał

1 kwietnia 2022 roku ma być sądnym dniem dla fotowoltaiki w Polsce, a to za sprawą nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE). Czy tak się stanie, dowiemy się jednak nie za kilkanaście dni, a o wiele później, ponieważ ustawodawca skomplikował sprawę, wprowadzając różne przepisy przejściowe. Jednak po kolei.

Nowelizacja ustawy o OZE, która przemodelowała zasady rozliczania się prosumentów z wytworzonej energii, została podpisana przez prezydenta w połowie grudnia ubiegłego roku. Już sam sposób procedowania projektu w Sejmie, gdy jego autorka Jadwiga Emilewicz wycofała dokument z dalszych prac, a ustawa z lekkimi zmianami wróciła zaraz potem do parlamentu, budził wątpliwości. Debaty na temat skutków zmian nie było, tempo prac było ekspresowe, a na nowelę spadła lawina krytyki.

Dotychczas było – i dla wielu osób przez jeszcze 15 lat będzie – tak: prosument odbiera wygenerowany prąd według współczynnika 0,7 dla instalacji od 10 kWp do 50 kWp i 0,8 dla instalacji poniżej 10 kWp. Czyli z każdej wyprodukowanej i wprowadzonej do sieci kilowatogodziny energii z domowej fotowoltaiki odzyskuje się 0,8 lub 0,7 kWh za darmo. Nadwyżki prosument może wykorzystać później, np. zimą, gdy słońca jest mniej. Ten system opustów, czyli net-meteringu, będzie dalej obowiązywał tam, gdzie już działają instalacje fotowoltaiczne oraz tam, gdzie do operatora zgłoszono chęć przyłączenia instalacji PV do 31 marca.

Fotowoltaika na nowo, czyli net-billing w Polsce

Inaczej będzie wyglądała sytuacja tych osób czy firm, które zdecydują się na fotowoltaikę od 1 kwietnia, bo ich będzie obowiązywał już system net-billingu. Prosument w net billingu będzie jednocześnie sprzedawcą, jak i kupcem prądu. Wyprodukowane nadwyżki energii będzie sprzedawał po średniej miesięcznej stawce z Rynku Dnia Następnego Towarowej Giełdy Energii (później według średniej godzinowej, od połowy 2024 roku).

Te pieniądze trafią na specjalne subkonto, a za nie będzie kupował później prąd. W tym elemencie nowego systemu jest pewien haczyk: pieniądze z nadwyżki sprzedaży energii będą w tym depozycie przez 12 miesięcy (każdy miesiąc będzie traktowany oddzielnie), a niewykorzystane po tym okresie środki podlegają zwrotowi, ale nie całkowitemu. Wypłacany zwrot nie może być wyższy niż 20 proc. wartości prądu, a reszta – zostanie umorzona.

Przeczytaj też: Nawet 21 tys. złotych dopłaty do pompy ciepła

Może się to wydawać niekorzystne dla osób, które chciały dzięki fotowoltaice zarabiać. Z drugiej strony nowy system rozliczeń miał zabezpieczyć dystrybutorów, którzy narzekali, że Polacy zakładają przeskalowane instalacje słoneczne i dochodzi do nadprodukcji. To zresztą jedna z bolączek net-meteringu: w tym systemie prosumenci traktują sieć trochę jak magazyn energii. Choć dostarczali prąd w nadwyżkach latem, to potem, zimą, gdy produkowali go niewiele, odbierali go, zwiększając bieżące zapotrzebowanie.

Żeby jednak nie było tak łatwo, to ci nowi prosumenci, podłączający instalacje od 1 kwietnia... będą jeszcze do 30 czerwca rozliczali się systemem opustów, dopiero od 1 lipca przejdą na net-billing.

Net-metering czy net-billing, oto jest pytanie

Tyle o szczegółach. Jednak czy rzeczywiście jest tak, jak przekonywały niektóre firmy zajmujące się fotowoltaiką, że rozwój PV w Polsce czeka zastój, a własna instalacja przestanie się opłacać? Jak twierdzi członek zarządu Esoleo Krzysztof Dziaduszyński, te obawy branży przed net-billingiem były przedwczesne i zupełnie niepotrzebne. – Porównaliśmy już różnice między rozliczaniem się w net-meteringu i net-billingu dla tych samych instalacji i efekt to 100 zł więcej na korzyść nowego systemu. To są wyliczenia na podstawie cen z różnych miesięcy – mówi Dziaduszyński w rozmowie z green-news.pl.

Jednocześnie krytykuje postawę części branży fotowoltaicznej w kraju, która jego zdaniem wywołała bezsensowną panikę, alarmując o negatywnych skutkach ustawy, których w rzeczywistości nie ma. Dla całej branży odczuwalne są natomiast efekty tych obaw, bo jak mówi, zainteresowanie instalacjami fotowoltaicznymi w ostatnich miesiącach spadło o nawet 50-70 proc.

Nowy system jest rzeczywiście trochę bardziej skomplikowany od poprzedniego, ale ma szereg zalet, o których w ostatnich miesiącach rzadko się mówiło. Nowy prosument będzie w net-billingu sprzedawał energię po średniej cenie z rynku hurtowego, ale później kupował ją w cenach gwarantowanych np. taryfą G12W, pomniejszonych jeszcze o ceny świadectw pochodzenia (a to oszczędność kilkudziesięciu złotych na rachunku za prąd).

Trudno w ogóle podać przykładowo, jak wyglądałaby taka miesięczna wymiana energii między prosumentem a operatorem sieci, jest po prostu zbyt wiele zmiennych. W piątek 18 marca – to dane PSE – słońce intensywnie świeciło i generacja energii z PV sięgała blisko 4,5 GWh w szczytowej godzinie między 13 a 14. W takich momentach fotowoltaika generuje więcej, ale też spadają ceny za MWh na giełdzie.

W takich szczytach oczywiście prosument w net-billingu sprzeda nadwyżki, ale tak zarobione pieniądze wyda później w okresie zimowym. Oczywiście, będzie go chroniła przy wykupie taryfa, więc zapłaci 70-75 groszy za kWh (trzeba uwzględnić też ceny certyfikatów, z których będzie zwolniony, więc może być to mniej), ale będzie musiał na to zarobić wcześniej i pieniędzmi z subkonta zapłacić za prąd.

Drożejący prąd będzie sprzyjał net-billingowi

Jednocześnie to, co ma być zaletą tego systemu, jest równocześnie jego wadą, na co wskazuje Tobiasz Adamczewski, ekspert ds. OZE z Forum Energii. Trudno bowiem przewidzieć, jak będą kształtowały się ceny energii na giełdzie, a to od tego, jak będą wysokie, zależy rentowność PV w modelu net-billingu.

– To też problem dla inwestora, który nie może, jak teraz, w miarę dokładnie określić, ile lat będzie trwał zwrot inwestycji. Trudno przewidzieć, jakie będą ceny za kWh w szczytach letnich, gdy jest najwięcej słońca – dowodzi Adamczewski. Adamczewski powtarza zresztą to, o co apelowało Forum Energii przed uchwaleniem ustawy, czyli aby w net-billingu ustalono stałe stawki odbioru energii z mikroinstalacji, co zabezpieczyłoby prosumentów.

Z takim przedstawieniem sprawy nie zgadza się Dziaduszyński, który zaznacza, że przecież ostatnie lata to ciągły wzrost cen energii. – Nie można się spodziewać, aby ceny energii spadały. Będą rosły w godzinach szczytowych, a więc też wtedy, gdy pracuje fotowoltaika. Będzie można więc sprzedawać prąd z PV odpowiednio wysoko, a kupować w cenach regulowanych – podsumowuje członek zarządu Esoleo.

Przeczytaj też: Fotowoltaika dalej będzie popularna

Nie sposób jednak nie wspomnieć o tych wahaniach na TGE – dostawy na 17 marca za 1 MWh kontraktowano w godzinach szczytowych dla fotowoltaiki po niewiele ponad 400 zł, dzień później – po 600 zł. W tym wypadku to oczywiście korzyść dla rozliczających się w net-billingu, ale niestabilność tych cen – jak mówi Adamczewski – wpływa na zainteresowanie fotowoltaiką, ponieważ poprzedni system gwarantował względne bezpieczeństwo inwestycji, można było w miarę klarownie pokazać, ile wyniesie czas zwrotu.

– Gdyby ceny w szczytowych godzinach oscylowały wokół 400 zł za MWh, tak jak w tym przypadku, prosument miałby przyzwoity okres zwrotu. Tymczasem jesteśmy w trakcie kryzysu energetycznego, gdy ceny drastycznie rosną. A co potem, gdy skończy się wojna? Wrócimy do realiów sprzed pandemii? Co będzie, gdy unormuje się gospodarka, a za trzy, cztery lata, do systemu wejdzie kolejne osiem gigawatów PV i cena w szczycie spadnie? Może dojść do sytuacji, w której przez parę lat prosument skorzysta na net-billingu, a potem ten sposób rozliczania się może być niekorzystny – tłumaczy Adamczewski.

Dodaje przy tym, że net-billing może trochę wyhamować zainteresowanie fotowoltaiką prosumencką w domach jednorodzinnych, ale powinien się nią nadal interesować biznes, który ma profil zużycia podobny do produkcji energii.

Wątpliwości co do net-billingu wyrażał też kilka miesięcy temu ekonomista dr Jan Rączka, który dla Polskiego Alarmu Smogowego wyliczał, jak wydłuży się czas zwrotu inwestycji w PV w wyniku tych zmian. Liczył wtedy jednak według cen z roku 2020, co może zakrzywiać obraz, ale z jego obliczeń wynikało, że czas zwrot inwestycji może wydłużyć się o 50 czy 80 proc. Podkreślał przy tym, że rzeczywiście, jeśli cena regulowana prądu wynosiła 280 zł/MWh bez VAT, a energię sprzedawano na RDN po nawet 600 zł/MWh, to net-billing może być opłacalny.

– Robiłem takie porównania stary/nowy prosument. W starym modelu, jeśli w godzinę wyprodukujemy 5 kW, ale tylko przez pół godziny, bo przez kolejne 30 minut słońce było zasłonięte, to oddaliśmy 5 kW. Jednak przez te 30 minut bez słońca trzeba odebrać 4 kW, bo przecież system opustów zabiera 20 proc., w sieci zostało, a jakże, zero. To bilansowanie godzinowe w nowym systemie, w tym przykładzie, pozwala na „zachowanie” tego jednego kilowata i zamienienie go na złotówki – wyjaśnia Dziaduszyński, dodając, że te zmiany wymuszą też w przyszłości na zakładach energetycznych obniżanie cen różnych taryf.

Choć Dziaduszyński i Adamczewski niespecjalnie zgadzają się w ocenach co do fotowoltaiki przydomowej, to przyznają, że net-billing nie powinien odstraszyć firm. Te mają po prostu tak zaporowe – w porównaniu do odbiorców indywidualnych – ceny energii, że inwestycja we własne źródło jest opłacalna niezależnie od modelu, w którym będą się rozliczały.

Co dalej?

Są ruchy niektórych firm z branży, w ramach których chcą zagwarantować przyszłym klientom gwarancję stawki za pobieraną energię z sieci. Niedawno z taką ofertą wyszła Polenergia – klient ma znać stawki na najbliższe osiem lat, a do 30 czerwca 2024 roku (wtedy wchodzą w życie wcześniej wspomniane zmiany związane z rozliczaniem) gwarancja obejmuje też ceny za energię pobieraną z sieci. „Dzięki temu zwrot z inwestycji w instalację PV o mocy ok. 4,5 kWp to ok. 8-9 lat, uwzględniając autokonsumpcję na poziomie 20 proc. i ulgę termomodernizacyjną” – dowodzi spółka.

Fotowoltaika nie pozostanie bez dalszego wsparcia z budżetu, bo NFOŚiGW zapowiedział już, że będzie kontynuował program „Mój prąd”. W 2022 roku startuje edycja 4.0, która pozwala ubiegać się o dotację do energetyki rozproszonej. W tym roku będzie to około miliard złotych na dopłaty, a zakres programu rozszerzono o m.in. magazyny energii. W ubiegłych latach to także ten program przyczynił się do boomu na fotowoltaikę nad Wisłą, a liczba dofinansowań przekroczyła 270 tys.

W kwestii tych zmian aż się prosi o zdecydowane stanowisko rządu albo akcję informacyjną (z taką ma wystartować niedługo MKiŚ), ze względu na liczbę różnych wątpliwości. Nawet jeśli inwestycja w PV budzi teraz obawy, dalej pozostaje dobrym sposobem na obniżenie rachunków za prąd i na to, by przyczynić się do walki o lepszy klimat. No i każda MWh takiej energii z fotowoltaiki w systemie to kolejna, mała cegiełka, by uniezależnić się od Rosji. Na złość Putinowi.

Zapisz się do newslettera

Aby zapisać się do newslettera, należy podać adres e-mail i potwierdzić subskrypcję klikając w link aktywacyjny.

Nasza strona używa plików cookies. Więcej informacji znajdziesz na stronie polityka cookies