Koncern postawił na spalanie biomasy. Jednak technologia ta zdaje się odchodzić do przeszłości
Drax to koncern energetyczny, właściciel kilku elektrowni na węgiel i biomasę w Wielkiej Brytanii. Firma lata temu obrała strategię modernizowania starych jednostek na „czarne złoto”, by móc spalać w nich biomasę drzewną. Równolegle Drax stawiał też nowe bloki biomasowe. Jednak ze względu na to, że nie są one wolne od emisji CO2 i innych spalin, postawiono na równoległy rozwój technologii CCS (ang: carbon capture and storage; wychwyt i magazynowanie dwutlenku węgla). Dzięki niej Drax chce produkować energię wolną od CO2.
Jednak obecnie istotny dla spółki plan stanął pod znakiem zapytania. Drax ogłosił, że wstrzymuje dalszy rozwój projektu BECCS (ang: bioenergy with carbon capture and storage, czyli biomasa/bioenergia z wychwytem i magazynowaniem CO2). Cały koszt inwestycji oszacowano na 2,45 mld funtów (ponad 12,5 mld zł). Technologia miała być wykorzystywana od 2027 roku w elektrowni Drax Power Station na wschód od Leeds.
Przeczytaj też: Rurociągi, magazynowanie i instalacje do wychwytu CO2. Kto ma takie plany? Polska
Część wydatków na BECCS miał dźwignąć brytyjski rząd. Budżetowe wsparcie nie jest jednak pewne. Spółka nie została przez rząd zakwalifikowana do grupy kluczowych projektów na liście do wsparcia, w związku z czym BECCS prawdopodobnie nie uzyska dopłaty tak dużej, jak Drax oczekiwał. Twierdzi, że „projekt nie może pozostać rentowny”, dlatego też czasowo zawiesza jego rozwój. Z komunikatu firmy wynika, że jej wkład w przedsięwzięcie miał sięgnąć 2 mld funtów. Można więc zakładać, że resztę, tj. 450 mln funtów, miało dołożyć państwo.
Sprawa nie jest jednak tak czarno-biała jak przedstawia to Grupa Drax. Spółka od wielu lat promuje biomasę jako odnawialne źródło energii, dużo zainwestowała w spalanie jej samej lub jako dodatek do węgla. Zwolennicy palenia biomasy, a więc najczęściej drewna w różnych formach, przekonują, że to rozwiązanie ma dwie zalety: spalane są odpady (np. z tartaków etc.), więc wpisuje się to w obieg gospodarki zamkniętej. Drugim atutem tego rodzaju paliwa ma być fakt, że wykorzystywane są drzewa, które w trakcie wzrostu pochłonęły CO2, więc ich spalenie i związane z tym emisje się bilansują (z tego powodu niektórzy zaliczają biomasę do odnawialnych źródeł energii).
Taką linię obrony elektrowni biomasowych przyjmuje też Drax, który swoje bloki przedstawia jako „zielone”. Koncern przekonuje, że emisje byłyby jeszcze mniejsze, gdyby udało się wychwytywać CO2. Dla Drax to wizerunkowe „być albo nie być”. Spółka w 2021 roku wypadła z indeksu zielonych spółek S&P Global Clean Energy Index – podważono zalety promowanej przez Drax biomasy. Dlatego firma na różne sposoby stara się bronić tego źródła energii, próbując nadać mu status „odnawialnego”.
Przeczytaj też: Lafarge chce wyłapywać CO2 w zakładzie w Polsce
Przybywa jednak przeciwników spalania biomasy na cele energetyczne. Często jest ona spalana razem z węglem, więc emisje CO2 pozostają wysokie. Drewno trzeba też dostarczyć do elektrowni, a transport wiąże się z kolejnymi zanieczyszczeniami. Wątpliwości w wielu państwach budzą także praktyki firm związanych z gospodarką leśną. Biomasa stopniowo przestaje być stawiana na równi z innymi źródłami odnawialnymi jak woda, wiatr czy słońce.
Możliwe, że podobne obiekcje podziela brytyjski rząd. Anglicy, choć już poza Unią Europejską, mogą mieć podobne wątpliwości jak Bruksela. Jak pisaliśmy, Unia Europejska zaczęła zaostrzać przepisy w zakresie stosowania biomasy w energetyce.
Według unijnych założeń, biomasa będzie dzielona na pierwotną i wtórną – tej pierwszej nie będzie można subsydiować. W ten sposób UE chce ukrócić zjawisko wycinki lasów na potrzeby energetyki. Dopuszczalne byłoby natomiast palenie biomasy wtórnej. Niektóre kraje, jak Holandia, już zaczęły ograniczać dopłaty do tego paliwa.
Fot. mat. prasowe Drax